Szczery zapis pierwszych wrażeń po porodzie. "Prawdziwą pomoc dostaję nie od położonych, a od męża i wujka Google"

To nie będzie tekst o złych warunkach w polskich szpitalach. Ani o nieodpowiedniej opiece. To będzie opis wrażeń świeżo upieczonej mamy, która chwilę po cudzie narodzin trafia do sali poporodowej.
'To nie będzie tekst o złych warunkach w polskich szpitalach. Ani o nieodpowiedniej opiece.' 'To nie będzie tekst o złych warunkach w polskich szpitalach. Ani o nieodpowiedniej opiece.' flickr.com// Bridget Coila// CC BY-SA 2.0

"Jak bardzo się myliłam"

Dużo mówi się o ciąży, jeszcze więcej o porodzie, ale nikt nie mówi nam o tym, co dokładnie stanie się potem.

Chodziłam do szkoły rodzenia. Czytałam poradniki o wychowywaniu dzieci. Rozmawiałam z wieloma koleżankami, które są matkami i przeszły to, co ja miałam przejść. Każda z nich skupiała się na porodzie - ile trwał, jak się zaczął, jak bolesne były skurcze. Rozmowy z mamami skupiały się wokół standardu: dziecko mało śpi, długo "wisi na cycku", są sposoby na kolki itp. Żadna nie wspomniała o tym, jak czuje się świeżo upieczona mama, która trafia do sali kilkanaście minut po urodzeniu dziecka.

Ten równie istotny temat umyka w opowiadaniach. Powiem, jak to było u mnie. Na temat samego porodu nie będę się rozpisywać; miałam ogromne szczęście i poszło bardzo sprawnie. Urodziłam siłami natury w niecałe 20 minut. Nie obeszło się bez nacięcia krocza, a zszywanie rany było dla mnie bardziej bolesne niż sam poród. Trwało krótko, dzielnie zniosłam. Byłam szczęśliwa i dumna, gdy dostałam mojego synka i przytuliłam do piersi. Poród idealny, dziecko marzenie, położna super, nawet tata - obecny przy porodzie - spisał się na medal. Pomyślałam: teraz już z górki.

Jak bardzo się myliłam.

W sali porodowej

Po porodzie zostałam zawieziona do sali, którą dzieliłam z inną mamą. Mąż rozpakował moje rzeczy, a synek grzecznie leżał w łóżeczku obok. Po 23:00, mąż musiał się zbierać. I wtedy zostałam sama.

Emocje nie pozwalają zasnąć. Leżysz i patrzysz na swoje 3,5 kilogramowe cudo. Mija północ, a ty nadal patrzysz. Mały śpi, dochodzi pierwsza w nocy - a ja nadal zachwycałam się swoim maleństwem.

Kilka minut po pierwszej moje cudo się obudziło i. zaczęło płakać. Płakać, krzyczeć, jęczeć i zawodzić. Próbowałam się podnieść, by wziąć go na ręce, lecz rana krocza ledwo pozwala się ruszać - każdy ruch sprawia nieznośny ból. Udało mi się jakoś przyjąć pozycję siedzącą, by przytulić małego. Bujam, lulam, całuję, ale mój synek płacze jeszcze i jeszcze głośniej. Przykładam go do piersi - krzyczy.

W mojej głowie pojawia się niepokój i niepewności, myślę, że może mały uspokoi się, jak pochodzę. Zaciskam więc zęby i stawiam pierwsze kroki, ale mam wrażenie, że mały płacze coraz bardziej. Chodzę z nim po sali, szukam sposobu, aby go wyciszyć, co być może pozwoliłoby pospać pani leżącej na łóżku obok - z cichutko śpiącym maleństwem. Poruszam się wolno, ból nie pozwala na głębszy oddech. Mimo tego spaceruję, kołyszę. A mały drze się na cały oddział. Silny chłop.

Już prawie co druga Polka rodzi przez cesarskie cięcie Już prawie co druga Polka rodzi przez cesarskie cięcie shutterstock

Superrady

Nie wiem nawet ile czasu trwały moje próby, którym towarzyszyło chodzenie, bujanie, lulanie, mówienie "ciiiiii", całowanie, przykładanie do piersi, tulenie, sprawdzanie, czy młody ma morką pieluszkę itp. Wreszcie w drzwiach pojawiła się położna. Dostrzegłam więc iskierkę nadziei: pomoże, podpowie. Tymczasem ona w przelocie mówi: "trzeba przystawiać do piersi!"

Wow, super rada! Zanim zdążyłam wyrazić swoje emocje, położna zniknęła. Przystawiam według zalecenia, ale czuję, że nie jest dobrze; mały krzyczy jeszcze głośniej. Nie poddaję się - przystawiam, spaceruję, tulę. Za oknem robi się jasno, mały zasypia ze zmęczenia. Chętnie bym padła. - Trzeba się szykować - mówi wtedy położna.

Okazuje się, że niedługo obchód i śniadanie. Poszłabym pod prysznic, ale wszystko tak bardzo boli, nawet skorzystanie z toalety okazuje się nie lada wyzwaniem. Nie dałam rady nawet usiąść na desce klozetowej. Za każdym razem, gdy słyszę, że mały stęka, wracam do łóżka.

Wreszcie przychodzi mąż i przejmuje opiekę nad synkiem, próbuję więc skorzystać z toalety. Czemu nikt mi nie powiedział, że wysikanie się po porodzie to taki dramat? Mam ogromną barierę, ból robi swoje, nie daję rady. Idę po poradę do położnej. Radzi, żebym spróbowała pod prysznicem. Ciepła woda faktycznie pomaga i przynosi ukojenie. Zrobiło się trochę lepiej. Czekam na obchód.

"Koszmar i wstyd" się skończą? Minister zdrowia obiecuje zmiany opłat za pobyt rodzica z dzieckiem w szpitalu

'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' 'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' shutterstock

Dzień pierwszy. I pierwszy obchód

Obchód składa się z trzech lekarzy, przy których czuję się staro (mam 30 lat). Na pierwszy rzut oka widać, że to stażyści. Czuję się jak obiekt badań. Staram się nie zrażać do nich, nie pozawalam sobie na myśli, że są mało doświadczeni. Są bardzo mili, starają się być delikatni i nawet wydają się nieco skrępowani. Ja już trochę mniej - po porodzie zerwały się bariery wstydu.

Poszło gładko - obejrzeli i wszystko jest dobrze. Kolejny obchód robi pani neonatolog, która ogląda mojego synka i stwierdza, że ma za krótkie wędzidełko - do podcięcia. W moich oczach maluje się przerażenie! Do podcięcia? Będą coś podcinać mojemu małemu synkowi? Pani doktor mówi, że to nic strasznego, ale nie ma czasu na szersze wyjaśnienia - ma jeszcze mnóstwo pacjentów. Znika.

Znowu zostaję sama z pytaniami, obawami i wątpliwościami, które staram się rozwiać za pomocą "wujka Googla". Zanim jednak zdążę coś przeczytać, mój synek zaczyna płakać. Tym razem działamy już z mężem; próbujemy różnych technik - przystawiania do piersi, lulania, tulenia, zmiany pieluszki, chodzenia. Bez większych efektów. "Na pomoc" przychodzi położna z innej zmiany - bardziej przydatna niż poprzednia. Ogląda moje dziecko i. każe przystawiać!. Stwierdza, że "jakieś żółte jest".

- O, żółtaczkę ma synek - mówi.

- To, co dalej? - pytam.

- A to lekarz jutro oceni na obchodzie.

"Wujek Google" wyszukuje teraz dla mnie już dwóch haseł - wędzidełko i żółtaczka. Niestety, a może "stety" (niektóre internetowe informacje mogą nieźle nastraszyć), na poszukiwania nie ma zbyt dużo czasu. Kolejne godziny mijają na "docieraniu się" z dzieckiem.

Przymusowe testy na depresję, wyłączne karmienie piersią - nowe standardy opieki okołoporodowej

'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' 'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' shutterstock

Dzień drugi

W kolejnej dobie, po równie ciężkiej nocy (współczuję mojej pokojowej współlokatorce), okazało się, że wędzidełko jest w porządku - nie będzie podcinania, a żółtaczka też była fałszywym alarmem. Do sali przyszła kolejna położna - z nowej zmiany. Od razu widać, że taka "z powołania". Przedstawiła się, zapytała o samopoczucie matki i dziecka oraz o problemy, z jakimi się borykamy.

Obie ze współlokatorką miałyśmy problem z karmieniem (ona z wcześniakiem). Usiadła z nami i pokazywała - krok po kroku - różne pozycje do karmienia. Szczególnie te w miarę wygodne po nacięciu krocza (ja) i cesarskim cięciu (sąsiadka z łóżka obok). Wreszcie poczułam się trochę pewniej. Szkoda, że pielęgniarka "z powołania" nie miała zmiany pierwszej nocy, kiedy źle przystawiałam dziecko do piersi i z tego powodu mały był tak głodny, że trzeba było mu podać mleko modyfikowane. Wtedy byłam pełna obaw, czy na pewno jestem taką mamą, która da radę wykarmić piersią swoje dziecię.

W bardziej optymistycznym nastroju zostałam wezwana do pokoju pielęgniarek - na pierwsze badania mojego pierworodnego. Ważenie - wynik ok, mierzenie - ok, badanie słuchu - wynik niepoprawny. Pytam się, co to znaczy, czy dobrze rozumiem, że mój synek może mieć problemy ze słuchem?

- No jeszcze nic nie jest przesądzone - mówi położna i lakonicznie stwierdza, że czasem wody płodowe zakłócają wynik badania. Trzeba powtórzyć je jutro.

Wracam do szpitalnego łóżka i wklepuje kolejne hasło w wyszukiwarkę internetową Google...

'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' 'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' shutterstock

Chcę do domu

Zaczynam marzyć o wyjściu ze szpitala. Zanim do niego trafiłam, wierzyłam, że dobrze jest pozostać trzy doby po porodzie pod profesjonalną opieką. Sądziłam, że tam podszkolę się z przewijania, pielęgnacji noworodka, nauczę się poprawnego przystawiania do piersi.i że dojdę do siebie po porodzie. Przecież po to są te wszystkie doświadczone położne i pielęgniarki.

Tymczasem prawdziwą pomoc dostaję od męża i Google'a. Nie chcę się skarżyć i źle oceniać zaangażowania położnych: być może ich chleb powszedni zakreśla inne ramy, być może nie dają rady poświęcać wszystkim tyle samo czasu. Dla nich niepoprawny wynik badania słuchu, podcięcie wędzidełka czy żółtaczka to codzienność, a dla mnie powód do ogromnego niepokoju. Po trzech dobach wyjdę z tego szpitala, a one zapomną o mnie i moim dziecku.

Zobacz także: "Gdyby macierzyństwo było pracą, odeszłabym". Uważa bycie mamą za bardziej wymagające od pracy na etacie

'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' 'Prawdziwą pomoc dostaję od męża i wujka Google' shutterstock

Dzień trzeci nareszcie do domu

Również trzeciej nocy mały dał czadu, ale perspektywa rychłego pójścia do domu dała mi dodatkową dawkę energii. Dzielnie zniosłam jego kapryszenie, myślałam o tym, że za chwilę będziemy w domu.

Przed wypisem wykonujemy jeszcze raz badanie słuchu. To spędziło mi sen z powiek ostatniej nocy. Na internetowych forach wyczytałam, że taki problem miało wiele matek - wody płodowe zakłócały badanie, ale kolejnego dnia wyszło poprawnie. Tak było też u mojego chłopca - badanie wyszło prawidłowo. Mały ma dobry słuch i jest całkowicie zdrowy.

Wychodzimy do domu w dobrym humorze. Szpital żegnam z wielkim uśmiechem; choć nie chcę narzekać na warunki czy opiekę, to jednak inaczej sobie tę opiekę wyobrażałam. Nie jestem lekarzem, nie jestem pielęgniarką. To, co dla nich wydaje się oczywiste i bezproblemowe, dla mnie było często niezrozumiałe i przerażające. Sporo przeżyłam, a niepokój o synka dopiero się zaczyna - ma dopiero 3 dni. Przed nami całe życie i już wiem, że muszę się wiele nauczyć. Także tego, aby znosić wszystko z większym spokojem. Bez paniki, z większą cierpliwością - zaopatrzona w nową wiedzę.

Mój synek doskonale odnalazł się w domowym zaciszu. Dogadujemy się. Zaczęłam lepiej rozumieć jego "wołanie o pomoc". Jestem pewna, że najlepsze przed nami. Choć zapewne nie zabraknie nowych obaw i niepokojów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA