Położna, czyli wsparcie dla kobiety

O roli położnych na przestrzeni wieków i ich pracy dziś z dr Antoniną Doroszewską, socjolożką medycyny z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, rozmawia Karolina Oponowicz-Żylik.

Co robi socjolożka na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym?

Uczę przyszłe położne. To się nazywa "wzbudzanie wrażliwości na czynniki społeczne". Razem ze mną w Zakładzie Dydaktyki Ginekologiczno-Położniczej oprócz lekarzy i położnych pracuje jeszcze psycholog oraz pedagog.

Położne muszą być wszechstronnie wykształcone?

W Polsce od 2000 roku położne muszą mieć co najmniej licencjat, a jeśli chcą, także magisterium. Program nauczania jest bardzo rozbudowany. Obejmuje m.in. anatomię, ginekologię, położnictwo, onkologię, geriatrię, neonatologię. Plus psychologię, pedagogikę, dydaktykę, socjologię.

Co to ma wspólnego z porodem?

Ależ rola położnej nie ogranicza się tylko do porodu! Położna jest przygotowana do tego, żeby sprawować opiekę nad kobietą przez całe życie: od narodzin aż do śmierci. Oczywiście rola położnej ma szczególne znaczenie w okresie okołoporodowym. Ale to nie wszystko. Położna ma kwalifikacje do opiekowania się kobietą zdrową. Każda kobieta (i dziewczynka) ma własną położną w zakładzie podstawowej opieki medycznej. Można przyprowadzić do niej dojrzewającą córkę i pogadać o miesiączce. Potem o antykoncepcji. I o tym, jak badać piersi. O szczepieniach. Młoda kobieta przygotowująca się do ciąży też może z nią porozmawiać. Podobnie jak kobieta w okresie menopauzy. Mamy zawód o bardzo szerokich kompetencjach, ale zupełnie niewykorzystany.

Może położne nie są potrzebne?

Przeciwnie. Moim zdaniem ten zawód ma przyszłość. Będzie coraz większe zapotrzebowanie na usługi położnych. Tylko same położne też muszą wyjść naprzeciw potrzebom.

Jakie są te potrzeby?

Współczesne kobiety, w szczególności w ciąży, potrzebują indywidualnego podejścia. Chcą czasu, empatii. Trudno tego oczekiwać od lekarza. Wizyta u ginekologa trwa 15 minut i do widzenia. Lekarz ma wykryć ewentualną patologię, zleca badania i już. Tymczasem nawet jeżeli ciąża przebiega prawidłowo, kobieta może odczuwać niepokój. Położna jest przygotowana do tego, żeby wysłuchać, że ciężarna ma nudności. Albo zaparcia. Albo brzuch ją ciągnie. Albo źle śpi i nogi jej puchną. Uspokoi, doradzi. I ma na to sposoby niemedyczne.

W wielu krajach położne prowadzą ciąże. Czy to jest bezpieczne?

Jak najbardziej. Opieka położnej nad ciężarną nie skutkuje większą liczbą powikłań. Twarde dane mówią, że ta opieka jest tak samo bezpieczna. Nasze położne też mają kompetencje. Brakuje tradycji.

Podobno ciężarne Polki mieszkające we Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, gdzie ciąże prowadzą położne, przylatują do polskich ginekologów na kontrolę. Nie ufają położnym?

Raczej niewiele o nich wiedzą. Przeprowadziłam badanie, w którym prosiłam dorosłych Polaków o wskazanie czynności, które może wykonywać położna. Najlepiej rozpoznawaną czynnością były wizyty patronażowe (gdy położna odwiedza dom noworodka) - 60 proc. badanych je skojarzyło. 50 proc wiedziało, że położna może prowadzić fizjologiczną ciążę i przyjmować poród. Cała reszta czynności jest rozpoznawana przez mniej niż połowę Polaków.

W Polsce też są położne, które prowadzą indywidualną opiekę położniczą?

Są. To najczęściej te, które przyjmują porody domowe lub udzielają porad laktacyjnych. Ale nie tylko. Jedyny minus jest taki, że to jest płatne.

Ciężarna nie widzi lekarza przez całą ciążę? Co z USG?

Robi je zwykle lekarz (choć położne mogą zdobyć certyfikat uprawniający do wykonywania USG), cztery razy podczas ciąży. Jeśli wszystko jest dobrze, USG to jedyne spotkania z nim. Lekarz wkracza też w razie patologii.

Lekarze położnicy coraz częściej mówią, że przy porodzie fizjologicznym to położna gra pierwsze skrzypce.

Takie podejście dyktuje również ekonomia. Skoro położna może i potrafi, to po co drugi przedstawiciel zawodu medycznego?

Z doradztwem laktacyjnym też jest chyba nieźle. Kobiety wiedzą, że położne potrafią doradzić w razie kłopotów z karmieniem.

Tak. Jest w Polsce międzynarodowy system certyfikatów laktacyjnych. Ale położne mają to w pakiecie. Uczyły się tego na studiach.

Jakie dziewczyny idą na studia położnicze?

Z moich badań (pytałam ponad 300 pracujących położnych, losowo wybranych) wynika, że motywem najczęstszym jest chęć uczestniczenia w narodzinach. Aż 30 proc. położnych chce być częścią "cudu narodzin". 20 proc. idzie na położnictwo zachęconych przez rodzinę i znajomych argumentem, że to dobra praca dla kobiety. 15 proc. mówi, że zawsze chciały być położnymi. Tylko 11 proc. nie dostało się na inne studia. W odpowiedziach na pytania, co jest w tym zawodzie najważniejsze, przewija się chęć pomocy. I oczywiście uczestniczenie w cudzie narodzin. Dla wielu osób to coś w rodzaju przywileju.

Są też mężczyźni?

Mamy w Polsce 48 mężczyzn położnych z prawem wykonywania zawodu. Najczęściej pracują w szpitalu na neonatologii.

Podobno położna to najstarszy zawód świata.

Albo jeden z najstarszych... Choć właściwie to nie był zawód, ale czynność, którą kobiety się zajmowały. Przy okazji innych obowiązków. Początek zawodu to XVII wiek w Europie, XVIII wiek w Polsce. To wtedy rozwija się nauczanie w tym zakresie.

Pojawiają się szkoły dla położnych?

Szkoły i podręczniki. Pisane zresztą przez same położne, na podstawie ich własnej praktyki. Potem pojawiły się różne formy szkolenia: kursy, pierwsze szkoły. Rok 1773 - pierwsze szkoły dla położnych w naszym kraju. Wcześniej kobiety po prostu pomagały sobie nawzajem. Pełniły funkcje akuszerskie, opiekowały się matką i dzieckiem. Niektóre panie się w tym wyspecjalizowały. Nie były wyszkolone. Miały praktykę. Kiedy pojawiają się pierwsze podręczniki i kursy, lokalne akuszerki nie znikają. Do II wojny światowej tzw. babki przyjmują większość porodów na obszarze Rzeczypospolitej. W międzywojniu na terenach wiejskich było zaledwie 25 proc. dyplomowanych położnych. Większość pracowała w miastach.

Wiejskie babki cieszyły się dużym autorytetem, prawda?

Tak. I dopóki wszystko szło dobrze, one dawały radę. Gorzej, jak pojawiały się komplikacje. Bo babki nie stosowały przecież żadnych sposobów zabezpieczenia przed zakażeniem. W tamtym czasie o aseptyce nie było mowy. Kiedy potem pojawiły się dyplomowane położne, kobiety dziwiły się, że się tylko myją i myją. Bo rodzące były przyzwyczajone do tego, że babki odchodziły od kur czy obierania ziemniaków i szły do porodu. Skutki tego były czasem dramatyczne. Statystyki śmiertelności noworodków to pokazują. W połowie lat 20. XX wieku dyplomowane położne zaczęły walczyć o higienę. Chodziło o zwalczanie tzw. partactwa położniczego. Był tu duży sojusz między położnymi i lekarzami.

Po wojnie babki były zastępowane przez wykwalifikowane położne?

Tak. A jednocześnie w PRL - w latach 40., 50. - na terenach wiejskich zaczęła intensywnie rozwijać się sieć izb porodowych. Oferowały opiekę ciężarnym i młodym mamom. Stała za tym myśl, że większość ciąż i porodów przebiega prawidłowo i nie wymaga zabiegów medycznych czy wyspecjalizowanych szpitali. Pracownice izb porodowych to były kobiety-orkiestry! Do ich obowiązków należało nie tylko prowadzenie ciąż i przyjmowanie porodów, ale też gotowanie, zmienianie żarówek, zakupy - cała praca logistyczno- -organizacyjna wokół izby porodowej. Formalnie podlegały lekarzom.

W opowieściach porodowych mojej babci występuje postać położnej: osoby kompetentnej, godnej zaufania, mądrej. W opowieściach porodowych mojej mamy położna nie pojawia się w ogóle. Dlaczego?

Bo pod koniec lat 60. liczba izb porodowych zaczyna spadać. Pojawia się presja, żeby porody odbywały się w szpitalach, które zdążyły się już odbudować po wojnie. I zaczyna się proces medykalizacji. Porody odbywają się w szpitalach, a rocznie przychodzi na świat prawie dwukrotnie więcej dzieci niż teraz. Warunki w szpitalach są słabe. Pamiętamy zdjęcia z lat 70., 80. - wielostanowiskowe trakty porodowe, sale wieloosobowe. Porodowa masówka. I tu rola położnej schodzi na margines. Bo w takim układzie, gdzie rodząca nie jest podmiotem, ale przedmiotem, nie ma miejsca na położną. Nie ma też mowy o szacunku dla rodzącej, poszanowaniu prywatności, prawie do informacji. Nic dziwnego, że rodzące nie pamiętają swoich położnych, prędzej lekarza. Położna w PRL-u to taka pomocnica ginekologa.

Nawet jeśli na salach porodowych zachodzą zmiany, w świadomości społecznej specjalnie się nie odbijają. W filmach, także polskich, to lekarze odbierają poród. Bohaterce odchodzą wody i nadbiega z pomocą pan doktor.

Wciąż pokutuje coś, co nazywamy paternalizmem lekarskim. W Polsce pojawił się on po wojnie. Bo wcześniej, zwłaszcza w obliczu walki z babkami wiejskimi, relacje położna - lekarz były, jak dziś powiedzielibyśmy, partnerskie. W skrócie: fizjologia to położna, patologia to lekarz. Po wojnie zmienia się medycyna: jest coraz więcej lekarzy, coraz więcej szpitali. Obie strony przyzwyczajają się do tego, że odpowiedzialność ponosi lekarz. Położne schodzą na drugi plan. Przepisy regulujące zawód położnej to potwierdzają. Zmienia się to dopiero w 1996, gdy ustawa o zawodzie pielęgniarki i położnej uznaje położne za samodzielny zawód.

Nowe przepisy położne przyjęły z ulgą?

Niekoniecznie. Kobiety wykształcone w PRL, przyzwyczajone do pracy pod nadzorem lekarza, wychowane w tamtych warunkach, nie zawsze mają ochotę na rewolucję. Z kolei nowa fala położnych, wykształconych po nowemu, wchodzi do szpitali i odbija się od starego systemu. Nie przebiją głową muru, bo struktura i hierarchia szpitala jest bardzo silna. Trudno tu korzystać z samodzielności.

Dziś można legalnie rodzić poza szpitalem, np. w domu, a przy Szpitalu św. Zofii w Warszawie działa Dom Narodzin.

Takie drogi powoli się otwierają, choć porody domowe to wciąż margines. W sumie w całym kraju jest ich ok. 110 rocznie (tych planowanych). Przyjmują je tzw. niezależne położne, czyli takie, które mają własną praktykę. Jest ich w Polsce kilkanaście. Dom Narodzin to stosunkowo nowa rzecz w Polsce - założenie jest takie, że rządzą w nim położne i nie ma medykalizacji. Dom, który powstał przy warszawskim Szpitalu św. Zofii jest podobno oblegany. Widocznie jest duża grupa kobiet, która ufa położnym i potrzebuje takiej usługi.

Położne podkreślają, że "przyjmują" poród. Nie lubią określenia "odbierać poród".

Bo chodzi o przyjmowanie nowego życia, a nie o odbieranie go matce. Z założenia położna jest z kobietą, nie przeciwko kobiecie. Znakomicie to oddaje angielski termin "midwife", oznaczający właśnie "z kobietą".

Więcej o:
Copyright © Agora SA