Ewolucja w brzuchu

Najpierw jesteśmy grudką komórek, potem rybą, płazem, gadem, ptakiem, małpą. A na końcu stajemy się człowiekiem.

Gdybyśmy żyli pod koniec XIX wieku i mieli światły umysł, tak właśnie moglibyśmy postrzegać rozwój prenatalny człowieka. Ile dziś jest w tym prawdy?

Pod koniec XIX wieku torowała sobie drogę w nauce teoria ewolucji Karola Darwina, pojawili się także jego zwolennicy, którzy na swój sposób usiłowali poprzeć rewolucyjne odkrycia. Jednym z nich był Niemiec - Ernst Haeckel. Jak na tamte czasy przystało, biolog oraz filozof jednocześnie i, rzecz jasna, podróżnik.

Stworzył on teorię, według której podczas rozwoju zarodkowego, a potem płodowego dane zwierzę, w tym człowiek, przechodzi przez wszystkie stadia ewolucji: od pierwotniaka do małpy właśnie. W tamtych czasach miało to jeszcze inny wydźwięk - wskazywało na wyjątkowe miejsce człowieka wśród istot żywych.

Haeckel nie był wcale pierwszym naukowcem, który zauważył, że gatunki, które jako osobniki dorosłe bardzo różnią się wyglądem, na początku swojego rozwoju zarodkowego wyglądają zdumiewająco podobnie, ba, identycznie. Ale pierwszy to opisał.

Ślady przeszłości

Ryby, ptaki i ssaki mają w pewnym momencie łuki skrzelowe, strunę grzbietową, segmentację ciała, zalążki kończyn wyglądające jak minipaletki do ping-ponga.

Dla Darwina te embrionalne podobieństwa były silnym poparciem jego teorii ewolucji. Gatunki nie zostały stworzone na ziemi każdy osobno, ale jeden ewoluował z drugiego. I można to dokładnie prześledzić podczas rozwoju dziecka w brzuchu.

Haeckel ubrał myśli kolegów i własne w zgrabną teorię, która przez dziesięciolecia uważana była za jedną z najważniejszych zasad biologii ewolucyjnej. Jest to teoria tzw. rekapitulacji, inaczej prawo biogenetyczne. Jakkolwiek fachowo by to brzmiało, chodzi w uproszczeniu o to, że każdy organizm nosi w sobie ślady przeszłości. Ślady swoich ewolucyjnych przodków. Czy Niemiec miał rację?

Sporo w tej teorii ziarenek prawdy, ale także niedokładności.

Zobacz wideo

Podobieństwa i różnice

Niewątpliwie mamy w sobie wiele tych samych genów, które noszą gady i inne niż my ssaki. W końcu od najbliższego krewniaka, szympansa, różni nas tylko 4 proc. genów! Jesteśmy w pewnym sensie rybą, płazem i muszką owocową w jednym.

No więc jak to jest z tymi zwierzęcymi cechami? Łuki skrzelowe? To prawda, mamy je. Pod koniec pierwszego miesiąca pojawia się u zarodka 6 par łuków skrzelowych. Ich rozwój trwa do 34. dnia. Ale rodząc się, nie mamy skrzeli, które czyniłyby z nas ludzi-ryby. Przekształcają się one w krtań, żuchwę i gardło. Powstają z nich także kosteczki słuchowe w uchu: strzemiączko, kowadełko i młoteczek.

Ogon? Mamy i ogon. Ale w dzieciństwie nie biegamy z dziurą w spodniach, bo ogon w drugim miesiącu rozwoju zarodka nagle przestaje rosnąć. Natura dochodzi do wniosku (na podstawie działania określonych genów), że nie mamy być świnią czy psem i ogon nam niepotrzebny. Póki jest, nie wykonuje on żadnych ruchów i wkrótce ulega zupełnemu uwstecznieniu. Podobnie jest z pozostałymi wymienionymi cechami. W którymś momencie albo ulegają uwstecznieniu, albo zamieniają zalążki narządów w coś innego, albo zatrzymują się w dalszym rozwoju.

Nie zawsze jednak tak się dzieje. Na świat przychodzą ludzie z ogonem, osoby z dodatkowymi sutkami czy silnie rozwiniętymi kłami. To atawizmy, czyli narządy niegdyś niezbędne naszym ewolucyjnym przodkom do życia, a dziś już niepotrzebne. Mamy też narządy lub cechy szczątkowe jak np. owłosienie ciała, zęby mleczne i chwytność stopy u niemowlaka.

Drogi się rozchodzą

Mimo to pod koniec czwartego tygodnia nasza droga, dotąd wspólna z drogą ewolucyjnych przodków, zaczyna się rozchodzić i dwumiesięczny płód coraz bardziej przypomina istotę ludzką, jaką tak naprawdę jest od chwili poczęcia.

Z rozwojem ludzkiego zarodka związana jest jeszcze jedna sensacja. Podobno do szóstego tygodnia życia wszyscy jesteśmy dziewczynkami. I tutaj jest trochę prawdy. Faktem jest, że płeć dziecka jest określana w chwili poczęcia: chromosom X od mamy i chromosom X od taty równa się dziewczynka. Y czyni z nas chłopca. Skąd zatem te przypuszczenia? To wynika z pracy hormonów. Żeby chłopiec stał się chłopcem, nie wystarczy mu instrukcja zapisana w chwili poczęcia (choć to na chromosomie Y są geny sterujące rozwojem męskich narządów płciowych). Jego organizm musi zostać poddany działaniu testosteronu. A ten musi sobie wyprodukować sam, co dzieje się od siódmego tygodnia ciąży (czasami na tym etapie dochodzi do błędów, co może być przyczyną kłopotów z prawidłowym rozwojem płci). Do szóstego tygodnia narządy płciowe zewnętrzne są identyczne u obu płci. Dopiero od siódmego dostrzegalne stają się różnice, a płeć możemy wyraźnie rozróżnić dopiero od ok. 12. tygodnia.

To zdumiewające, co wyprawia z nami przyroda w drodze od zapłodnienia do narodzin.

Zobacz wideo

Po kim to ma?

Już w chwili zapłodnienia zapada decyzja o wielu cechach dziecka, np. jaki kolor oczu czy skręt włosów będzie miało. Pewne z tych cech można przewidzieć, patrząc na rodziców, a zależą one od tego, czy mają oni geny dominujące, czy recesywne (słabsze) określające daną cechę.

Jeśli rodzice są niebieskoocy, to ich potomek nie może mieć ciemnych oczu. Jeśli są brązowoocy, ale w ich rodzinach bywały oczy niebieskie, to ich dziecko może mieć każdy kolor oczu: i niebieski, i piwny, i zielony.

Do innych cech dominujących należą: duże oczy, długie rzęsy, ciemne włosy, dołki w brodzie i policzkach, włosy falujące, odstające uszy, zwijanie języka w trąbkę, zadarty nos. Piegi i włosy rude są cechami recesywnymi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA