Psychoterapeutka: Pracuję z kobietami w ciąży. Przychodzą do mnie z różnymi lękami np. boją się, czy pokochają dziecko [WYWIAD]

- Wśród psychoterapeutów są kontrowersje dotyczące pracy z kobietą w ciąży. Bywa, że na studiach psychologicznych studenci dowiadują się, że z taką kobietą trzeba się obchodzić bardzo delikatnie. Ja myślę inaczej - mówi Justyna Dąbrowska, psychoterapeutka, w rozmowie z Karoliną Stępniewską.

Karolina Stępniewska: - Kobieta oczekująca na dziecko i psychoterapia to nie jest oczywiste skojarzenie. Co innego para borykająca się z problemami w związku, człowiek usiłujący przepracować problemy z przeszłości. Ciężarne nie potrzebują psychoterapii?

Justyna Dąbrowska, psychoterapeutka : - Wśród psychoterapeutów są kontrowersje dotyczące pracy z kobietą w ciąży. Bywa, że na studiach psychologicznych studenci dowiadują się, że z taką kobietą trzeba się obchodzić bardzo delikatnie. Ja myślę inaczej. Znalazłam podbudowę teoretyczną - trafiłam na autorkę, Joan Raphael Leff, która powołując się na badania pisze o tym w sposób spójny z moimi intuicjami i doświadczeniem. Mam więc dziś odwagę mówić o tym głośno, bo to nie tylko moje przekonania, ale oparte na faktach dowody na to, że można pracować psychoterapeutycznie z kobietą w ciąży.

Jak pracuje się z kobietą oczekującą dziecka? Z jakimi problemami przychodzi?

- Najczęściej przychodzi z jakimś rodzajem lęku. Ten najbardziej oczywisty dotyczy porodu, ale często jest to lęk bliżej nieokreślony, "dziwny". Mimo, że ona chciała tego dziecka, i np. długo się o nie starała, gdy już jest w ciąży, odczuwa silny niepokój. I kiedy rozmawiamy, okazuje się, że ten lęk często jest związany z tym, czy poradzi sobie z nową rolą, czy będzie dobrą matką, czy uniesie odpowiedzialność.

A lęk, czy pokocha dziecko? Zdarza się?

- Tak. To zawiera się w byciu matką: czy będę zdolna do tego, by dać tyle uwagi i być dostępną dla kogoś przez cały czas, skoro już teraz, kiedy jestem w ciąży, orientuję się, że to wszystko nie jest takie różowe i to nie jest stan błogosławiony, tylko jakiś ciężar. Kobieta orientuje się, że jej ciało zachowuje się w nowy, nieznany jej wcześniej sposób. Nie poznaje siebie, zmienia się i nie kontroluje tego. Nie rozumie sygnałów, które płyną z ciała.

Ciało odgrywa główną rolę w ciąży.

- Na ogół nie zwracamy uwagi na sygnały płynące z ciała, a w ciąży staje się ono nagle pierwszoplanowym bohaterem. Samo to, że jesteśmy przyzwyczajeni do kontrolowania ogromnych obszarów naszego życia i kładziemy na to duży nacisk, a teraz nagle wpadamy w coś, co jest poza nami, budzi w wielu kobietach lęk: "Nie wiem, co się ze mną dzieje. Myślałam, że będę się cieszyć. Skąd ten niepokój?".

"Czy coś jest ze mną nie tak, bo się boję?"

- Właśnie. "Coś jest ze mną nie w porządku, bo przecież powinnam się cieszyć". Kultura oferuje nam wyidealizowany, cukierkowy obraz ciąży, która ma być wyłącznie stanem błogosławionym: kobieta ma być szczęśliwa i w tych swoich pastelowych, zwiewnych muślinach tylko myśli o tym, jak zadbać o swoją piękną skórę, jakie ubrania włożyć, jakie suplementy zjeść, co kupić dziecku... W przekazie medialnym schowane jest wszystko to, co dzieje się w psychice, ta cała mieszanina sprzecznych często uczuć.

Zobacz, jak kobieta informuje, że jest w ciąży, oczywista reakcja jej otoczenia to zwykle: "Ach, to cudownie!", a nikt nie pyta: "Cieszysz się?", "Jak się z tym czujesz?". Przyjmuje się za oczywiste, że ona się tylko i wyłącznie cieszy.

Mamy też dzisiaj ogromną grupę ludzi, którym jest trudno zajść w ciążę. Leczą się, poddają różnym procedurom medycznym i w końcu pojawia się ta wyczekana druga kreska na teście, a ona nie potrafi się cieszyć. Jeśli w takiej sytuacji ma wątpliwości, to zupełnie nie wie co z tym zrobić, czuje się nienormalna! I jest z tym sama.

- Jest absolutnie sama. "No jak to?! Wydaliśmy tyle pieniędzy, tak bardzo chciałaś i co?". Ona czuje się wariatką, nie wie, co się z nią dzieje. A to zupełnie naturalne, niezależnie od tego, jak bardzo dziecka chcemy. Kiedy pojawia się drugi pasek na teście, coś nieodwołalnie się zmienia. Może to zabrzmi dziwnie, ale coś zyskujemy, ale także coś tracimy. Już nigdy nie będzie tak jak przedtem.

Często pojawia się motyw lęku przed utratą dotychczasowego życia?

- Nie jest wnoszony świadomie, ale udaje się go wydobyć w trakcie terapii, kiedy rozmawiamy o tym, skąd bierze się ten obniżony nastrój. Kobieta może się bać wizji kury domowej, która całkiem zgłupiała i rozmawia tylko o kupkach i smoczkach. Taki skarykaturyzowany model macierzyństwa też możemy zobaczyć w mediach (patrz niechlubny felieton profesora Mikołejki).

Zwłaszcza u kobiety do tej pory bardzo aktywnej zawodowo może pojawić się lęk, że nie będzie traktowana serio, wypadnie z obiegu, jej wartość spadnie. Może też - bojąc się tej infantylizacji czy popadnięcia w niedzisiejszy, matkopolkowy schemat - odciąć się od swojej czułości, pojawiającej się w tym czasie miękkości, pewnego rodzaju regresji: "O nie, ja nigdy nie będę tak słodzić i pieścić się, nie chcę wyjść na czułostkową idiotkę".

Rzeczywiście jest tak, że zostając matkami tracimy siebie, takimi, jakimi byłyśmy przedtem. Myślę, że to jest bardzo trudne do uznania, bo mówi się tylko o tym, że coś zyskujemy, a są kobiety, które bardziej czują to, co straciły.

Joan Raphael - Leff opisuje różne modele matkowania. Są kobiety, które nie chcą, żeby ciąża w ich życiu coś zmieniła, przyjmują że dziecko będzie się musiało dostosować do ich trybu życia i bardzo starają się to kontrolować. Są kobiety, które raczej same się do dziecka dostosowują, widzą samą cudowność matkowania i trudno im dostrzec nieprzyjemne strony. Ale są także te, które negocjują: widzą to co wzbogaca i to co obciąża. Szukają równowagi. I terapia ma prowadzić do podobnego stanu: żeby móc widzieć w ciąży doświadczenie, które rozwija i jednocześnie dać sobie prawo do tego, żeby powiedzieć czasem, jak bardzo mamy tego wszystkiego dość. I nie czuć wyrzutów sumienia! Widzieć w dziecku zarazem oczekiwanego przybysza i eksploatującego nas intruza.

Zdumiewające mogą być też zmiany w zachowaniu: nagłe wybuchy złości, płaczliwość. Hormony są straszne.

- Nie chodzi tylko o hormony. Ciąża to stan podobny do okresu dojrzewania, życiowej transformacji, kiedy zmieniamy się w kogoś innego. I tu nie chodzi wyłącznie o biologię. Jeśli w naszym ciele tyle się dzieje, to siłą rzeczy skłania nas to do introspekcji, skupienia się na naszym wnętrzu. A we wnętrzu toczą się różne procesy nie tylko fizjologiczne, ale i emocjonalne. To okres takiego zanurzania się w siebie. A kiedy tak się zanurzamy, to napotykamy na różne uczucia.

Po drugie sam fakt, że w środku nas rozwija się człowiek, że w jednym ciele są dwie osoby i że sami kiedyś byliśmy w brzuchu kobiety, uaktywnia na nieświadomym poziomie różne bardzo pierwotne wspomnienia, o których nie mamy na co dzień pojęcia. Aktywizują się archaiczne fantazje dotyczące bycia zależnym, bycia zaopiekowanym lub opuszczonym, bycia w jedności kiedy wszystko się za nas rozwiązuje, ale i spodziewanego rozstania... Samo to, że w naszym brzuchu rośnie człowiek, wydobywa z nieświadomości tematy związane z tym, jak to było, kiedy my byłyśmy malutkie i ktoś nam matkował. Te pierwotne emocje nagle wychodzą na powierzchnię: jakieś furie, niepokoje, ekscytacje, tęsknoty, czasem rozpacz. Nagle mamy kontakt czymś bardzo pierwotnym.

Otaczająca nas kultura nie pomaga się stabilizować bo oferuje nam sprzeczne, konfliktowe oczekiwania - masz się świetnie na każdym polu wyrabiać, a i tak zostaniesz surowo oceniona. Żadna inna rola społeczna nie podlega takim wymaganiom. A poza tym ciąża konfrontuje nas z naszą zwierzęcą częścią i to też budzi silne emocje. Czasem lęk, czasem obrzydzenie.

Fizjologiczna część związana z ciążą i porodem bywa niepokojąca.

- Tak, i dlatego tyle kobiet chce żeby to było zmedykalizowane, skontrolowane i ogarnięte przez cywilizację. Nie wiemy, co robić z tą naszą zwierzęcością.

Znam kobiety, które zarzekały się, że nie będą karmić piersią, bo to właśnie zbyt zwierzęce.

- I "obrzydliwe". Tym sobie właśnie tłumaczę negatywne reakcje otoczenia na publiczne karmienie piersią.

Nie chcemy być uświadamiani, że jesteśmy również po prostu ssakami?

- Właśnie. A poza tym ciało kobiety ma pełnić przede wszystkim funkcję ozdobną. Jade Beall, fotograficzka zrobiła piękny projekt na ten temat. Pokazuje na zdjęciach ciała matek z ich rozstępami, fałdkami, niedoskonałościami. Dla mnie te zdjęcia są piękne, pełne czułości, ale ciało tam jest dalekie od gładkiej perfekcji. Takich obrazów nie spotkasz w popularnych mediach. To jest ukryte.

Kto potrzebuje psychoterapii w ciąży?

- Każda kobieta, która czuje, że cierpi i nie potrafi sobie z tym sama poradzić.

Moja znajoma twierdzi, że każdy inteligentny człowiek jest sam w stanie zrobić sobie terapię.

- To nieprawda. Jesteśmy istotami społecznymi, potrzebujemy innych ludzi, również do rozwiązywania naszych problemów. W dzisiejszych czasach mamy taką sytuację, że jesteśmy od siebie odseparowani, żyjemy w nuklearnych relacjach, w parze, ewentualnie w 3-4 osobowej rodzinie. Jak na potrzeby człowieka - patrząc z perspektywy naszej ewolucji - to zdecydowanie za mało. Potrzebujemy relacji, żeby zobaczyć się oczami drugiej osoby. Ona może być naszym zwierciadłem. Samemu jest naprawdę bardzo trudno się zobaczyć. Jak mamy mało relacji, to mamy mało luster. Terapeuta może być takim naszym rozumiejącym (i czującym!) lustrem i może w spokojny, empatyczny sposób odzwierciedlić to, co się z nami dzieje.

Samemu jest też trudno sobie radzić, bo w tych ponowoczesnych czasach mamy bardzo mało tak zwanych "rytuałów przejścia". Kiedyś wiadomo było, jak wychowuje się dzieci: tak jak robiła to babka i matka. Nawet, jeśli młoda kobieta miała wątpliwości to szukała odpowiedzi u starszych kobiet. Dziś każdy musi w jakimś sensie od nowa wykuwać sobie drogę do rodzicielstwa bo drogę rodziców uznano za nieaktualną, nieadekwatną. Albo nikt jej nie pamięta i nie potrafi przekazać. Nic dziwnego, że w rodzicach jest dużo poczucia zagubienia.

Brakuje nam też dystansu do własnych problemów.

- Tak, dlatego jeśli czuję, że cierpię i zatruwa mi to życie, że nie mogę sobie z tym poradzić, warto zwrócić się o pomoc. W ciąży tym bardziej, bo ciąża, w której czuję się w miarę zrównoważona i poród, o którym potem myślę, że był satysfakcjonujący, pomaga wejść w macierzyństwo. Odzyskanie równowagi w ciąży prowadzi do tego, że można zażegnać w zarodku wiele różnych problemów i wejść w macierzyństwo z większym impetem.

Przychodzi do ciebie kobieta w ciąży i mówi, że się zagubiła. Co robicie?

Przyglądamy się temu, co się z nią dzieje. To, że jest w ciąży daje terapeucie unikalny dostęp do jej wnętrza. Szukamy źródeł lęku, bo to do niego na ogół wszystko się sprowadza. Robimy to razem. Daję kobiecie zrozumienie i uwagę. Już samo to, że jestem zaciekawiona tym, co się z nią dzieje, że może wyrazić na głos, np. że nie chce tego dziecka albo że ma wobec niego sprzeczne uczucia, bardzo wiele zmienia.

Każda terapia jest inna, ale gdybym miała szukać wspólnego mianownika, to mogłabym powiedzieć, że każda zmierza do tego, żeby zacząć tolerować w sobie to, że mamy mieszane uczucia. Jeśli kobieta zaczyna uznawać to, że może zarazem cieszyć się i buntować, bać, mieć wątpliwości, odczuwa ogromną ulgę. Lęk spada, bo przestajemy się bać, że to się wyda, że ktoś nas za to ukarze.

A co z lękiem przed porodem? Można go oswoić?

- Ten lęk jest absolutnie adekwatny. Od kiedy istniejemy, wszystkie bałyśmy się porodu. To jest wpisane w naszą egzystencję. Boimy się, bo to moment przejścia. Nie możemy tego ryzyka ignorować. Możemy się starać je minimalizować i medycyna to robi - radzimy sobie z tymi zagrożeniami coraz lepiej, ale jakiś promil zawsze zostaje. Dlatego mówienie: "Nie bój się, wszystko będzie dobrze" jest zaprzeczaniem rzeczywistości. Ale wiele kobiet rodzi w sposób dla nich satysfakcjonujący mimo tego lęku.

Problemem z którym warto iść do terapeuty jest lęk, który paraliżuje i nie pozwala kobiecie przygotować się i spokojnie myśleć o wyborach porodowych, który dyktuje jej myślenie: "jakoś to będzie, nie będę się tym zajmować, niech ktoś to zrobi za mnie". Albo lęk, który mówi od razu, że urodzę tylko przez cięcie cesarskie i najlepiej w pełnej narkozie. Lęk, który nas odgradza od doświadczenia, to sygnał, że warto pójść i z kimś porozmawiać.

Skąd bierze się tak silny lęk przed porodem?

Z tysiąca różnych powodów: przekaz medialny na temat porodu - kobieta na filmie zawsze jest zaskakiwana pierwszym skurczem, a potem wszystko rozwija się dramatycznie, przekaz religijny: "będziesz rodzić w bólach", przekaz Matki Polki: trzeba się nacierpieć, aby urodzić. Nie ma przekazów pozytywnych, są spychane na margines, przedstawiane jako relacje dziwnych "oszołomek", które rodzą w domu i zjadają łożysko.

Powodem może też być historia dramatycznych porodów w rodzinie, doświadczenie wykorzystania seksualnego, własny nieudany poród w przeszłości i strach przed powtórką. Poczucie, że się było nadużytą, opuszczoną, potraktowaną w sposób przedmiotowy, brutalny itp. Itd. Kobieta może też po prostu nie wierzyć swojemu ciału i temu, że ono sobie poradzi.

A strach przed bólem? Dużo mówi się o tym, że niektórzy mają niski próg bólu i za wszelką cenę chcą go uniknąć.

- Tak, ale temu też możemy się przyglądać. Czy taka kobieta w ogóle jakąś częścią siebie marzy o tym, żeby przejść przez poród o własnych siłach? Przeżyć to, co nazywam "żywiołowym upodmiotowieniem"? Czy też zna siebie na tyle, że wie, że absolutnie nie ma o tym mowy i chce, by jej pomóc? Ja zresztą wolę mówić o skurczach i o wysiłku niż o bólu, bo słowo "ból" w naszej głowie jest powiązane z chorobą i zagrożeniem. W odniesieniu do porodu lubię angielskie słowo "labour" oznaczające "pracę".

Znam kobietę, która tak bardzo bała się porodu, że kiedy zbliżał się termin, ona budziła się w nocy w panice, bo bała się, że to już i że będzie musiała zmierzyć się z tym tematem. W trakcie porodu zablokowała się, nie mogła współpracować ze strachu przed kolejnym skurczem. W końcu wszyscy na nią krzyczeli, poród okazał się dla niej traumatycznym przeżyciem. Nie zdecydowała się na kolejne dziecko, żeby nie musieć przez to znowu przechodzić.

- To bardzo przykre.

Czy w jej przypadku można było temu zaradzić?

- Tak, absolutnie! Gdyby miała sensownego doktora, wrażliwego na tematy dotyczące psychiki a nie tylko fizjologii albo gdyby chodziła do dobrze wyszkolonej położnej i poczuła, że może z nią o tym rozmawiać, to może miałaby to jakoś przepracowane. Gdyby ktoś z nią rozmawiał. Ale moje doświadczenie jest niestety takie, że położnicy o to nie pytają, a kobieta w związku z tym co przeżywa czuje się wariatką. Nie można wyłapać tych kobiet, które rzeczywiście boją się bardziej, bo nikt o to nie pyta. Opieka okołoporodowa jest jaka jest i dlatego wiele kobiet ma tę przerażającą wizję bólu podczas porodu.

Ale chyba już i tak wiele zmieniło się na lepsze?

- Tak, ale nadal istnieją ogromne różnice. Są szpitale, do których ktoś przychodzi z planem porodu i jest szyderczo wyśmiewany, a są takie, w których kobietę traktuje się podmiotowo.

Co z okresem po porodzie? Czy to jest czas, kiedy kobieta też może potrzebować pomocy psychoterapeuty?

- Poród może być potwierdzeniem, że ciało jest wypełnione dobrem: "moje ciało potrafi stworzyć coś nowego". To niezwykłe poczucie ogromnej sprawczości daje siłę na pierwsze tygodnie macierzyństwa. Dobry poród może wspierać stosunek do swojej seksualności, sprawić, że kobieta czuje się jeszcze bardziej kobieca, kreatywna, świadoma swojego ciała. Doświadczenie porodu jest takim przeżyciem, kiedy musimy otworzyć się mimo bólu. I żeby to było możliwe, kobieta musi czuć się bezpiecznie.

Badania pokazują, że doświadczenie porodu, który kobieta ocenia jako dobry, pomaga lepiej sobie radzić w połogu, bo daje poczucie siły sprawczej: mogę, jestem dumna, twórcza, dałam radę, nic mi nie jest straszne!

Ale może to być też doświadczenie wywołujące poczucie kompletnej bezradności, uprzedmiotowienia, bycia w sytuacji przemocy. Kobieta może nawet mieć poczucie, że została zgwałcona - bez żadnej przesady, przecież mówimy o wyjątkowo intymnej sytuacji. To bardzo wrażliwy moment w życiu, kobieta może myśleć: "Nawaliłam, spotkała mnie kara". Wtedy kobieta po porodzie przychodzi do terapeuty z poczuciem porażki.

To znaczy ja bym chciała, marzę o tym, żeby przyszła! Ale ona nie przychodzi. Na tym polega kłopot. I znowu muszę wrócić do opieki okołoporodowej. Kobiety w Polsce mają prawo do kilku bezpłatnych wizyt patronażowych po porodzie. Niestety, położne, które przychodzą do domu, bardzo często nie mają żadnej wrażliwości na stan psychiczny kobiety. Pytają jak przebiega karmienie piersią, oglądają pępek dziecka, skupiają się na pielęgnacji. Nie ma badań przesiewowych w kierunku depresji poporodowej - co jest skandalem! - ani rozmowy o tym, jaki był poród.

Skoro położna na to nie patrzy, to też nie kieruje tej kobiety dalej. A poza tym do kogo miałaby ją kierować? Nie ma takich służb jak okołoporodowa pomoc psychologiczna. Może to zrobić rodzina, ale rodzina reaguje dopiero jak jest już bardzo źle. A kobieta sama w ogóle nie reaguje, bo strasznie wstydzi się tego, że sobie nie radzi, a ma poczucie, że powinna.

Forum "Psychologiczna pomoc okołoporodowa" , na którym jesteś jedną z ekspertek, może pomóc to zmienić.

- Mam nadzieję, że będzie takim miejscem, do którego kobiety mogą przyjść i powiedzieć szczerze, że sobie nie radzą i uzyskać pomoc. Bez oceny.

Na pewno sprzyja temu anonimowość, ale może też takie forum pozwoli uświadomić sobie, że można pójść fizycznie do psychoterapeuty i poprosić o pomoc.

- Tak! Wziąć dziecko pod pachę i pójść. Jeśli pomoże się kobiecie przez to przejść, to będzie nie tylko wielką ulgą dla niej samej, ale także wkładem w rozwój jej relacji z dzieckiem. A to jest ogromny kapitał, którego nie wolno nam roztrwonić.

Justyna Dąbrowska - psychoterapeutka z Laboratorium Psychoedukacji, ma dwoje dorosłych dzieci i wnuka, w którego narodzinach uczestniczyła.

Więcej o:
Copyright © Agora SA