Jak się rodzi za granicą?

Oto historie Polek, które urodziły swoje dzieci w krajach o wysokim poziomie życia - w Belgii, Szwajcarii i USA. Dzielą się z nami tym, jak przeżyły najważniejszy moment w swoim życiu.

Co kraj to obyczaj, nawet w kwestii rodzenia dzieci. Opieka medyczna i zasady prowadzenia ciąży oraz badań, które są zlecane ciężarnym bardzo różnią się od polskich realiów. Kto i jak prowadzi tam ciążę, jak wyglądał poród, ile trwa pobyt w szpitalu po porodzie? Jakie udogodnienia miały na sali porodowej? Rodziły z położną czy lekarz też był obecny? Jak oceniają swój poród za granicą, jakie to było dla nich doświadczenie? Czy była bariera językowa w zakresie terminologii medycznej czy mentalności? Przeczytajcie jak rodziły nasze rodaczki na świecie.

Poród w Belgii - czysty luksus i misterium

Gosia, 36-letnia dziennikarka, urodziła córeczkę Laurę kilka tygodni temu w Brukseli. Wie, że zabrzmi to dziwnie, ale nie może się doczekać następnego porodu z kolejnym dzieckiem. Rodziła w klinice, która jak twierdzi, zasłużenie cieszy się opinią najlepszej porodówki w Belgii. - Chodzi tu przede wszystkim o podejście do pacjentki. Poszanowanie prywatności i godności, kameralność, znieczulenie na życzenie, świetną ekipę lekarzy i położnych - wymienia. Gosia miała poród wywoływany, trwał dziesięć godzin, które jej zdaniem minęły bardzo szybko. - Lekarz był na początku i na końcu akcji porodowej, przez cały czas towarzyszyła mi położna, blisko końca jeszcze fizjoterapeutka, człowiek-instytucja, bardzo ważny przy porodach w Belgii. Zajmuje się przygotowaniem kobiety do porodu - uczy technik oddychania, wizualizacji, po porodzie przychodzi codziennie na masaże i ćwiczenia. Podobnie często wizyty składa pediatra i ginekolog. W klinice mieszkaliśmy pięć dni i jest to norma. W tym czasie położne są na każde wezwanie, uczą opieki nad noworodkiem i odpowiadają na wszystkie pytania dzień i noc. Przy narodzeniu Laury były w sumie cztery osoby, bo jeszcze mój mąż, który oczywiście mógł być z nami cały czas i miał do dyspozycji dodatkowe łóżko - opowiada Gosia. - Sala porodowa była kameralna, światła przyciemnione, ogólnie to wszystko wspominam jako coś w rodzaju niezwykłego misterium, zwłaszcza, że odbywało się w nocy.

Poród w USA - komfort i dużo prywatności

Równie dobre doświadczenia miała 35-letnia Ania, projektantka wnętrz, która urodziła córeczkę Sandrę, obecnie trzyletnią, w Chicago. - Otoczono mnie wspaniałą, fachową opieką i bariery językowej właściwie nie odczułam - wspomina Ania. - Miałam swój własny pokój z łazienką, w którym rodziłam i przebywałam również po porodzie, bo odpowiednia aparatura była wyjmowana z sufitu, więc nigdzie nie musiałam się przemieszczać. Do dyspozycji była też oddzielona przestrzeń z dodatkowym łóżkiem dla męża, telewizja i inne udogodnienia. Nie muszę dodawać, że wszędzie było idealnie czysto, świeża pościel. Miałam swoją położną, która puszczała mi w międzyczasie uspokajającą muzykę i bardzo dobrze się mną zajmowała. Cały personel we wszystkim pomagał i bardzo dbał o mój komfort. A nie była to żadna prywatna klinika, tylko zwykły szpital ze standardowym ubezpieczeniem medycznym - podkreśla Ania. Po porodzie miała spotkanie z położną w sprawie naturalnego karmienia. - Otrzymaliśmy wtedy dużo praktycznych porad dla świeżo upieczonych rodziców. Przy tym zero dyskryminacji, we wszystkim uczestniczył od początku do końca mój mąż. Zapewniono nam dużo prywatności - podkreśla Ania. Przy porodzie było dwóch lekarzy, w tym jej prowadzący i trzy pielęgniarki. W szpitalu spędziła w sumie dwa dni. Następnego dnia w domu rodzinę odwiedziła położna aby sprawdzić jak sobie radzą z maleństwem.

Poród w Szwajcarii - blisko natury i długi pobyt w szpitalu

31-letnia Małgosia, analityczka finansowa, urodziła synka Wiktora ponad rok temu w Schaffhausen, niedaleko Zurychu. - Ciążę szwajcarską prowadzi lekarz i to on zgłasza kobietę do szpitala, który sama sobie wybiera. Oczywiście, jeśli maleństwo zdecyduje się nagle zakończyć pobyt w brzuszku mamy to jedzie się do najbliższego szpitala - mówi Małgosia. Nie wie jak wyglądają rutynowe wizyty w ciąży, bo od trzeciego miesiąca miała przygody zdrowotne i odwiedzin u lekarza było bardzo dużo. Wiktorek przyszedł na świat na świeżo wyremontowanej i pięknej lokalnej porodówce, a jego mama korzystała z błogosławieństwa wody by złagodzić bóle. - Najważniejszą osobą w sali porodowej, której wszyscy okazują bardzo duży szacunek, włącznie z lekarzem, jest położna - podkreśla. Sam pobyt w szpitalu trwa aż pięć dni po porodzie. - Te pięć dni w szpitalu to naprawdę super sprawa. Personel jest bardzo pomocny i świetnie przygotowuje do samodzielnego zajmowania się maluszkiem. Dziecko jest cały czas przy mamie, na noc można je oddać pod opiekę, jeżeli chce się pospać, wtedy przyniosą do karmienia - opowiada Małgosia. Ubezpieczenie obejmuje też trzy wizyty u Stillberaterin, czyli położnej specjalizującej się w laktacji. Bo na naturalne karmienie maleństwa kładzie się bardzo duży nacisk. Co ciekawe, dzieci kąpie się wyłącznie w czystej wodzie. - Zero kremów, oliwek, mydeł czy perfumowanych chusteczek. Wiktor do dziś kąpie się w ten sposób, nawet pupę podczas przewijania myjemy samą wodą. Bardzo mi się to podoba, jest takie bliskie natury - mówi Małgosia.

Copyright © Agora SA