Najlepsze położne z Wrocławia, Opola, Krakowa, Włocławka i Tucholi. Wyróżnienia w plebiscycie

Potrafią towarzyszyć kobietom w lęku, w bólu i w radości...

Oto portrety położnych wyróżnionych w naszym konkursie. Wszystkim serdecznie gratulujemy, a czytelniczkom gorąco dziękujemy za podzielenie się z nami swoimi niezwykłymi wspomnieniami.

Ewa Janiuk i Grażyna Zimnal, "Zdrowa Rodzina" w Opolu

Pomogłyście mi stać się matką

Rok 2000.Nocą nawet akademik jest cichy i spokojny. Tylko nasze serca biją głośno: wreszcie się zaczęło! Odeszły wody, a po trzech godzinach przyszły skurcze. Radzę sobie świetnie, więc Piotr nie chce mi przeszkadzać. Kolejne skurczowe fale rozładowuję oddechem, w przerwach krążę po naszym małym pokoju. Skupiam się na sobie i pozwalam ciału spełniać jego powołanie. Piotr szykuje kanapki, pomaga mi się ubrać, wzywa taksówkę i bierze przyszykowaną wcześniej torbę. Schodzimy na dół, pomalutku, z przerwami. Skurcze są intensywne i częste, dobrze, że szpital niedaleko. Przekraczamy próg uśpionego szpitala. Izba przyjęć, zaspana, niemiła położna i pierwsze bolesne uczucie bezradności wobec szpitalnej machiny. Badanie: dziewięć centymetrów - na górę! Oglądam się na Piotra, szukając w nim oparcia. Niestety, nie mógł mi towarzyszyć na wyjątkowo zatłoczonej tej nocy porodówce. Nie trzymał mnie za rękę podczas badania wykonywanego kolejno przez kilku mężczyzn, nie mógł być ze mną podczas parcia w niewygodnej pozycji narzuconej przez obojętną położną. Odgrodzona od świata ścianą dojmującego bólu, samotnie cierpiałam podczas koszmarnego szycia. Potem jeszcze kilka przepłakanych, samotnych nocy, parę upokarzających, publicznych badań, kilka miesięcy bólu poranionego ciała i dwa lata "żałoby" po odebranym mi przez położną porodzie.

Rok 2002. Znów rodzimy! Skurcze rozwijają się powoli, łagodnie przygotowują ciało do wielkiego finału. Radzę sobie świetnie, więc Piotr nie chce mi przeszkadzać. Kolejne skurczowe fale rozładowuję oddechem, w przerwach krążę po naszym małym, dwupokojowym mieszkanku. Gdy skurcze przybierają na sile, wzywamy położną. Spokojny, przytomny głos Ewy w słuchawce uświadamia nam, że to już. Przejęci witamy Ewę w progu naszego domu, a ja przypominam sobie nasze niekończące się rozmowy, dzięki którym odczarowana została trauma szpitalnego porodu. Ewa bada mnie, słuchamy miarowego bicia serca rodzącego się właśnie dziecka, a potem dyskretnie wycofuje się, nie chcąc rozpraszać mojego skupienia. Jestem cicha, spokojna, poddaję się z pokorą przypływom i odpływom skurczowej fali. Potem położna - zupełnie nie troszcząc się o komfort swoich pleców - przyklęka na dywanie, by przyjąć na świat naszą córkę. Celebrujemy tę chwilę we czwórkę: ja, mąż, położna i dziecko, a moje serce śpiewa hymn wdzięczności.

Rok 2007. Znajoma fala skurczu budzi mnie w uroczystą noc Wszystkich Świętych. Rodzimy po raz trzeci. Kolejne skurcze rozładowuję oddechem, w przerwach krążę po naszym nowym, własnym mieszkaniu. Gdy skurcze przybierają na sile, Piotr jest blisko mnie, bliziutko. Jego kochana obecność pomaga w najtrudniejszych momentach. Wzywamy położną. Tym razem towarzyszą mi dwie położne: Grażyna, której dobre, mądre ręce witają po chwili naszą drugą córeczkę, oraz Ewa, obecna sercem wbrew fizycznej nieobecności, mimo własnych problemów skupiona na innych. Otulam córeczkę miękkim ręcznikiem i siadam wygodnie na kanapie. Dziękuję Ci Ewo, że pomogłaś skrzywdzonej, zagubionej dziewczynie stać się szczęśliwą, pewną siebie matką. Dziękuję Ci, Grażyno, za odwagę, z jaką odpowiedziałaś na moją prośbę o pomoc.

Małgorzata

Grażyna Zimnal, "Zdrowa Rodzina" w Opolu

Odzyskałam kobiecość

Marcowe popołudnie - wracam do domu, czuję się wspaniale, rozpiera mnie energia. W ubikacji przeżywam szok. Krew. Potem wszystko toczy się bardzo szybko. Źle przespana noc, nad ranem silny ból, jedziemy z mężem do szpitala. Kilka godzin później nasze Dzieciątko od nas odchodzi. Dzień później wracam do domu. I wtedy zaczyna się koszmar naszego sieroctwa... W nocy przeżywam ten dzień wciąż od nowa - krew, położna, która krzyczy na mnie, ból nie do zniesienia... Zabieg w znieczuleniu miejscowym: "Co zrobić z resztkami?", "Nie ma za czym płakać". Jest już po wszystkim.

Nie jestem w stanie wrócić na uczelnię, do pracy, poczucie winy rośnie z każdym dniem. Pani Grażyna wymusza na mnie spotkanie, sama nie wiem, po co. Coś pęka, gdy do mnie podchodzi i mocno przytula. Robi kawę, siada obok, a ja mówię - długo, bo goryczy i bólu tak wiele, bo płacz odbiera zdolność mówienia, bo nie jestem już kobietą. Pani Grażyna słucha, rozumie. I zadaje najdziwniejsze z pytań: "Pani Aniu, gdzie Pani ma kobiecość?". Nie wiem. Pamiętam tylko jej rękę skierowaną ku głowie, uśmiech i pewne stwierdzenie: "Tutaj".

Pół roku później odchodzi od nas Tosia, nasze kolejne nie narodzone dziecko. Jak dobrze móc wtulić się w ramiona pani Grażyny... Tylko skąd wiedziała? Przecież jest tak późno, odwiedziny dawno się skończyły.

13 października 2008 r. - Niewygodnie pisać ten list, bo brzuch przeszkadza, a Mała urządziła sobie popisy taneczne. Jest nieznośna, chyba nigdy nie śpi! Będzie z nami być może już w Wigilię. Pani Grażyno! Nigdy nie byłam Pani Pacjentką, ale to Pani mnie uleczyła, dała szansę poczuć się kobietą i ponownie rzucić wyzwanie życiu. Towarzyszyła mi pani w żałobie, uświadomiła, że mam prawo do cierpienia po stracie. Dożylnie podana przez Panią wiara dokonała cudu. Niebawem czas rozwiązania. Dziękujemy za naszą Córeczkę!

A.

Anita Szymborska, Wojewódzki Szpital Specjalistyczny, Wrocław, ul. Kamieńskiego 73A

Poród bez nacięcia

"Jadą, jadą misie tra la la la la ..." - tak cichutko nuciłam, głaszcząc brzuch w drodze do szpitala. Czułam radość, a jednocześnie obawę, jak sobie poradzę. Pobyt na porodówce wspominam jako jedno z najpiękniejszych przeżyć, a wszystko dzięki położnej. Trafiłam tam z dość dużym rozwarciem, więc szybko przygotowano mnie do porodu. Mąż trzymał mnie mocno za rękę i dodawał otuchy. Wcześniej wydawało mi się, że poradzę sobie z bólem, kontrolując skurcze. Jak się myliłam! Kiedy prawie opadłam z sił i wszystko było mi obojętne, pani Anita mobilizowała mnie do kolejnego parcia, aż w końcu ukochana Emilka przyszła na świat... Pani Anita była przy mnie, kiedy przystawiałam córkę do piersi, choć dawno skończyła swoją zmianę i mogła iść do domu. Później przyszła na oddział dowiedzieć się, jak się czujemy. Dziękuję pani Anicie, że przyjęła poród bez nacięcia i mogłam prawie bezboleśnie poruszać się po szpitalnym korytarzu. Pozwoliła mi uwierzyć, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy kierują się bezinteresownością, kochają swój zawód, a dzięki nim szczęśliwe mamy mogą z miłością nucić swoim nowo narodzonym maleństwom "Jadą, jadą misie tra la la la la ...".

Anna

Maria Derkacz, Szpital Specjalistyczny im. A. Falkiewicza, Wrocław

Jak w domu

Od pierwszych chwil, kiedy byliśmy na sali porodowej, pani Maria była przy nas. Podpowiadała, jakie pozycje najlepiej przyjąć, nie narzucała jednak swojego zdania. Przez cały czas zwracała się do mnie w sposób opiekuńczy i ciepły. Kiedy po paru godzinach nadeszły mocne skurcze, a ja miałam coraz mniej sił i byłam bardzo zmęczona, mobilizowała mnie do dobrego oddychania. Powtarzała, że kryzys mam już za sobą i że niedługo zobaczę nasze dzieciątko. Była cały czas uśmiechnięta, dzięki czemu i ja czułam się spokojna i bezpieczna. Jej wspaniała opieka to także profesjonalne badanie. Kiedy nadeszła decydująca faza porodu i zaczęły się skurcze parte, a ja naprawdę miałam już dość, pani Maria chwaliła mnie za dobre oddychanie. Chcielibyśmy z mężem podziękować pani Marii za to, że stworzyła podczas porodu atmosferę spokoju i sprawiła, że czuliśmy się bezpiecznie i tak naturalnie, jakby poród odbywał się w domu.

Justyna Haremza

Dorota Kwiatkowska, Szpital Wojewódzki we Włocławku

Udzielił mi się jej spokój

Około drugiej w nocy zjawiłam się w szpitalu z niezbyt regularnymi skurczami. W trakcie badania odeszły wody no i powstał problem, bo mini rozwarcie, a skurcze słabe. Zaczęłam marsz po korytarzu, w tę i z powrotem. Chodziłam tak chyba do szóstej, wtedy lekarz zadecydował, żeby podać oksytocynę. Po chwili zaczęły się silniejsze skurcze, niestety za silne, tętno dziecka spadło, położna szybko odłączyła kroplówkę i powoli wszystko zaczęło wracać do normy. Znowu zaczęły się spacery

O 7 rano zmienił się personel. Przyszła pani Dorota. Byłam już tak zmęczona, że nie próbowałam nawet nawiązać z nią kontaktu, ale ona zachęcała mnie do skakania na piłce, pokazywała mężowi, co ma robić. Przy badaniu, które było bardzo bolesne, uspokajała, przepraszała, że sprawia mi ból. Kiedy skurcze się nasilały, już mnie nie odstępowała, ale zagadywała, żartowała, nawet udało mi się trochę rozluźnić. Zaczęły się skurcze parte ja spanikowałam, zaczęłam przeć na wariata, krzyczeć, nie oddychałam. Wtedy pani Dorota mówiła, żebym na nią patrzyła (była niesamowicie spokojna, co i mnie się udzieliło), że nic się nie dzieje i że mam przestać przeć. To było niesamowicie trudne, jednak słuchając jej, uspokoiłam się. Kazała oddychać brzuchem - po chwili poczułam, jak wysuwa się główka dziecka, potem tylko jedno parcie i wypłynął ze mnie synek - w ogóle mnie to nie bolało Założyła mi potem trzy szwy, z czego jeden kosmetyczny, umyła mnie, pomogła mi się położyć i przez cały czas sprawdzała, jak się czuję. Nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo jej dziękuję za to, że pomogła mojemu dziecku przyjść na świat!

Marzena Starosta - Osmałek

Renata Chojnowska, Szpital w Tucholi

Czułam jej wsparcie i opiekę

Mój poród wspominam bardzo miło. Chodziłam do Szkoły Rodzenia, gdzie pani Renata wraz z drugą położną prowadziły zajęcia. Była bardzo otwarta, życzliwa i kompetentna. Przed porodem ustaliłam z nią, aby nacinać krocze tylko w razie potrzeby. W czasie porodu byli przy mnie mój mąż i moja siostra. Dodawali otuchy i sprawiali, że nie skupiałam się tylko na bólu, no i czas szybciej mijał. Pani Renata pokazała mi, jak się poruszać, aby ból był mniej dokuczliwy. Podczas całego mojego pobytu w szpitalu czułam się bezpiecznie i pewnie. Poród wspominam jako wspaniałe, pełne wzruszeń wydarzenie. Nie bałam się porodu, czułam wsparcie położnej i jej opiekę. Dobry humor pani Renaty i jej otwartość sprawiły, że i ja czułam się dobrze i mogłam skupić się na moim dziecku. Pomimo, że poród zakończył się cięciem cesarskim, to do końca czułam, że pani Renata się zaopiekuje mną i moim dzidziusiem. Była ze mną na sali operacyjnej i gdy wyjęli mojego małego synka, zajęła się nim. Zanim poszła do sali obok, pokazała mi Alanka, którego mogłam przywitać na tym świecie, całując go w nosek.

Marzena

Anna Pułczyńska, Szpital Specjalistyczny im. S. Żeromskiego w Krakowie

Zjawiła się w odpowiednim momencie

Z panią Anią mieliśmy okazję spotkać się przed porodem w szkoły rodzenia. Ujęła nas swoim ciepłem i serdecznością, poczuciem humoru i profesjonalizmem. Rozpoczęła swój wykład na temat prawidłowego oddychania, łagodzących skurcze pozycji i roli mężczyzny w trakcie porodu od uwagi dotyczącej cesarskiego cięcia. Mówiła o uczuciach, jakie może odczuwać kobieta, gdy nie uda jej się własnymi siłami urodzić, o braku akceptacji dla własnego dziecka. Nie słuchałam uważnie: moim celem było urodzić naturalnie.

Był piątek, zbliżał się długi weekend. Zaczęły odchodzić mi wody. Dzięki rozmowie z położną wiedziałam, że mam jeszcze trochę czasu - wody były czyste. Poprosiłam męża o ostatnie zdjęcia olbrzymiego brzucha, zjadłam zupę, przygotowałam torbę, wykonałam kilka telefonów. Skurcze nie były zbyt bolesne, rozwarcie na 1,5 cm, przyjęto mnie na oddział. Jeszcze nie na porodówkę, bo nie było wolnej sali, ale na oddział patologii ciąży. Pozwolono mężowi zostać ze mną. Okazało się, że pani Ania ma dyżur. Od razu poczułam się o wiele pewniej. Dyskretnie sprawowała kontrolę nad przebiegiem porodu. Pozwalała nam przeżywać wspólnie to ważne wydarzenie, ale zjawiała się zawsze w odpowiednim momencie, by zasugerować zmianę pozycji, sprawdzić tętno, pochwalić i dodać wiary, aż w końcu wezwać lekarza... Wiedziała, jak bardzo chciałam rodzić naturalnie. Nawet nie nazwała sprawy "po imieniu", mówiąc o "innym rozwiązaniu". Pogłaskała mnie po policzku, jak matka; nigdy nie zapomnę tego spojrzenia pełnego zrozumienia i mądrego współczucia. Współodczuwania. Początkowo byłam rozczarowana, zła, że 5 godzin bólu poszło na marne, ale szybko uświadomiłam sobie, że to nie ma żadnego znaczenia, że najważniejsze jest bezpieczeństwo naszego dziecka i że pani Ania zagwarantowała mu dobry start w życie dzięki swej czujności i natychmiastowej interwencji. Ufałam jej. "Zapatrzył się w gwiazdy" - zażartowała, gdy wywozili mnie z sali operacyjnej i ucieszyła się, że się uśmiechnęłam. Nie miałam problemu z zaakceptowaniem synka, w godzinę po zabiegu był przy mnie, a 7 godzin później byłam już na nogach, szybko wracały siły i znikał ból.

Sabina

Więcej o:
Copyright © Agora SA