Rodzice o lekcjach edukacji seksualnej: Przyjdzie lesbijka i powie mojej córce, że też ma być lesbijką

Rodzice boją się, co usłyszą dzieci na zajęciach z edukacji seksualnej. Wolą, aby szkoła nie wchodziła "z butami" w życie intymne. Nie chcą, aby dzieci uczyły się o seksie, feministkach, homoseksualistach, tolerancji, antykoncepcji. Uważają, że sami najlepiej nauczą dzieci czym są "te tematy". Psycholog: To strach.

- Byłam na spotkaniu członków rady rodziców w szkole córki. To jest zespół szkół, więc na spotkaniu byli rodzice dzieci z podstawówki i z liceum. Kiedy podjęliśmy temat edukacji seksualnej, jedna z mam od razu zgłosiła sprzeciw. Mówiła, że naopowiadają głupot dzieciom, że dzieci, które się seksem nie interesują, po takich zajęciach zaczną się po kątach "puszczać". Obawiała się, że przyjdzie lesbijka i powie jej dziecku, że też ma być lesbijką. Rodzice na zebraniu szybko podzielili się na dwie frakcje. Jedni pukali się w czoło, drudzy mówili, że jeśli w ogóle doszłoby do takich zajęć, oni musieliby poznać dokładny plan tych zajęć i szczegóły, co będzie mówione, w jakim kontekście, jakimi słowami - tak o sytuacji, która miała ostatnio miejsce w szkole dziecka, opowiadała nam matka drugoklasistki.

Zobacz wideo

Szum wokół zajęć na temat seksualności człowieka trwa w Polsce od dłuższego czasu. Zainteresowani tematem wiedzą, że np. rodzice, którzy zdecydowanie przeciwstawiają się temu, aby ich dzieci uczyły się w szkole o tym, czym jest seks, ciąża, stosunek płciowy, przynoszą do szkół rodzicielskie oświadczenie wychowawcze przygotowane przez Instytut Ordo Iuris. To wyrażony na papierze sprzeciw wobec uczestnictwa dziecka w "wulgarnej edukacji seksualnej".

W ostatnich dniach o edukacji seksualnej w szkołach słyszymy jeszcze więcej. Głównie za sprawą projektu obywatelskiego, który popiera rządząca partia. Jego twórcy chcą nawet pięciu lat więzenia dla osób, które edukowałyby młodzież na temat seksualności i antykoncepcji. Inicjatorem nowelizacji jest Fundacja Pro-Prawo do Życia.

(Więcej na temat propozycji ustawy w tekście: PiS chce kary 5 lat więzienia za edukację seksualną i propagowanie antykoncepcji. "To jest chory pomysł)

"Pytano o moją orientację seksualną, wyznanie i poglądy polityczne"

Psycholog, seksuolog, która poprosiła nas o zachowanie anonimowości, opowiedziała o tym, z czym często mierzą się nauczyciele, którzy prowadzą w szkołach zajęcia na temat seksualności człowieka.

- We wrześniu zmieniłam miejsce pracy. Po raz kolejny oprócz obowiązków psychologa szkolnego zabrałam się za prowadzenie zajęć z wychowania do życia w rodzinie. Zupełnie nie byłam przygotowana na to, co wydarzyło się w pierwszych dwóch tygodniach pracy.

Rodzice przynosili deklaracje Ordo Iuris zakazujące rozmów z ich dziećmi m.in. na temat przebiegu ciąży, chorób przenoszonych drogą płciową

- mówi psycholog - seksuolog i dalej tłumaczy, co najbardziej przeszkadza rodzicom w zajęciach dotyczących edukacji seksualnej:

-  Na zebraniu pytano mnie, czy jako seksuolog, wchodząc do dzieci na godzinę wychowawczą, będę wnosić "nieodpowiednie" treści. Nie wprost pytano o moją orientację seksualną, wyznanie i poglądy polityczne, równocześnie snując pewne przypuszczenia na ten temat. Debatowano nad słowami "tolerancja" i "orientacja seksualna", które pozwoliłam sobie umieścić w programie profilaktyczno-wychowawczym szkoły.

Według niektórych rodziców "tolerancja" miała otwierać drzwi dla "szkodliwej, nienaturalnej propagandy i ideologii". Rodzice mówili, że homoseksualizm jest sprzeczny z naturą, że kiedyś "to" się leczyło i powinno się do tego wrócić. "Tolerancja" miała sprzeniewierzać się "uniwersalnym" wartościom.

Słowa te i zarzuty kierowali do mnie wykształceni ludzie: lekarze, prawnicy, psychologowie, nauczyciele. Po paru dniach dowiedziałam się, że uczniowie i uczennice mają zakaz rozmów z panią psycholog, a treści warsztatów czy pogadanek przeze mnie organizowanych mają być w "niezmienionej formie" przekazywane rodzicom.

- Dzieciaki uczęszczające na zajęcia wychowania do życia w rodzinie są wyśmiewane przez rówieśników. Nazywa się je "zboczonymi". Boję się wchodzić do klas na warsztaty. Po dziesięć razy zastanawiam się nad każdym swoim słowem - mówi nam psycholog, która prowadzi zajęcia z wychowania do życia w rodzinie w jednej ze szkół w dużym mieście wojewódzkim.

Celem projektu zmian w Kodeksie karnym inicjatywy "Stop Pedofilii" ma być "zapewnienie prawnej ochrony dzieci i młodzieży przed deprawacją seksualną i demoralizacją". Po uchwaleniu zmian w prawie, kary mają grozić za "publiczne pochwalanie i propagowanie seksualnej aktywności osób małoletnich".

Fundacja "Dajemy Dzieciom Siłę" opublikowała na własnym profilu w serwisie społecznościowym swoje stanowisko wobec projektu ustawy penalizującej działania z zakresu edukacji seksualnej.

Działacze fundacji są zbulwersowani i skrajnie zaniepokojeni projektem, który wprowadza w błąd społeczeństwo, przedstawiając edukację seksualną jako patologię, narzędzie deprawacji i demoralizacji, stawiane na równi z propagowaniem pedofilii.

Jak przeczytamy w poście na stronie fundacji, edukacja seksualna jest po to, aby wyposażyć młodzież w niezbędną wiedzę potrzebną do dokonywania świadomych i odpowiedzialnych wyborów, a także pomóc młodzieży w rozpoznawaniu ryzyka związanego z nadużyciami seksualnymi. Edukacja seksualna ma również uczyć dzieci reagowania w sytuacjach kryzysowych. Zdaniem działaczy jest to o wiele lepsza droga, niż poszukiwania, które dzieci i młodzież mogą przecież prowadzić na własną rękę, np. w internecie.

"Pozbawienie młodych ludzi odpowiednio dobranych, rzetelnych informacji, skłoni ich do ich poszukiwań w niewiarygodnych źródłach. Jesteśmy przekonani, że edukacja seksualna dzieci powinna opierać się na aktualnej wiedzy naukowej, a także być dostosowana do kontekstu kulturowego, włączać rodziców i uwzględniać wartości, jakimi kieruje się każda rodzina. Uważamy, że niezbędne jest zapoczątkowanie ogólnonarodowej debaty o standardach edukacji seksualnej, włączającej przedstawicieli różnych środowisk" - przeczytamy w poście fundacji, która od 1991 roku dąży do tego, by wszystkie dzieci miały bezpieczne dzieciństwo i były traktowane z poszanowaniem ich godności i podmiotowości.

"Od seksedukacji są rodzice, to ich zadanie, aby w piękny sposób pokazać dziecku seksualność człowieka"

Jak nietrudno się domyślić, pod postem fundacji ludzie opublikowali już setki swoich opinii. Wiele z nich sugeruje, że tematyka tak intymna jak seks, antykoncepcja, ciąża, stosunek płciowy nie powinna być podejmowana w szkole. Dlaczego? Przytaczamy poniżej kilka komentarzy:

"Jeśli dorośli tak bardzo pragną dodatkowych lekcji edukacji seksualnej to niech sobie je zafundują. Ja jestem odpowiedzialnym rodzicem i sama chcę uświadomić mojej dzieci".

"To rodzice są od tego, aby rozmawiać z dziećmi, a nie instytucje. Widać że to nie dzieci mają problem, lecz dorośli, skoro o takich ważnych rzeczach każą dowiadywać się w szkole. Masakra jakaś".

"Od seksedukacji są rodzice, to ich prawo i zadanie, aby w piękny sposób pokazać dziecku całą seksualność człowieka. Dziecko kochane, dziecko znające wartości, nie będzie oglądać pornografii. A nawet jeśli, to nie poczyni ona w nim większych szkód i ciekawość szybko przeminie".

"Nie życzę sobie, żebyście wypowiadali się za mnie jako rodzica i za moje dziecko na temat jego potrzeb. Nie życzę sobie mieszania edukacji z mówieniem o sprawach intymnych. Moje dziecko ma prawo do nauki, a nie wnikania w jego sprawy seksualne w ramach instytucji szkoły. Zajmijcie się lepiej prawdziwymi problemami społecznymi, zamiast kreować sztuczne". 

Czego boją się rodzice?

Badania dowodzą, że profesjonalna edukacja seksualna w szkołach nie powoduje wcześniejszego rozpoczęcia współżycia. Jej pozytywnymi skutkami są zaś: mniejsza liczba ciąż wśród nastolatek (nie tak dawno temu Polską wstrząsnęła historia 12-latki z Bielska-Białej, która urodziła dziecko); spadek zachorowań na infekcje przenoszone drogą płciową, mniejsza homofobia i spadek liczby przestępstw na tle seksualnym. Dlaczego w takim razie rodzice tak boją się edukacji seksualnej w szkołach, skoro są to zajęcia oparte o aktualną wiedzę naukową, a badania wskazują, że mogą one być pomocne w ochronie dzieci, np. przed przestępcami seksualnymi? 

- Bardzo trudno odpowiedzieć na takie pytanie - mówi nam psycholog, seksuolog. Ekspertka podejrzewa, że niektórzy z rodziców boją się po prostu tego, czego nie znają i nie rozumieją.

 - Dla niektórych edukacja seksualna to temat wstydliwy, nie chcą o nim rozmawiać, boją się pytań i wiedzy własnych dzieci. Czy obawy te wynikają z tego, że rodzice nie potrafiliby poprawnie udzielić dziecku odpowiedzi na pytania o cykl owulacyjny? Być może tak. Osobiście przypuszczam, że pewne przekazy medialne, wpływ niektórych grup społecznych jest głośniejszy i bardziej dla tych osób zrozumiały - mówi nam ekspertka i tłumaczy, jak skrajnie w dzisiejszej rzeczywistości wygląda dyskusja o edukacji seksualnej:

 - W tej chwili rozmowy o seksualności w oczach postronnych obserwatorów przyjmują formę albo rozważań o czystości, całkowitej tabuizacji, sympatyzowania z Ordo Iuris, albo zupełnej liberalizacji -  kroczeniu dumnie w marszach równości, byciu osobą nieheteronormatywną, byciu stuprocentowym zwolennikiem aborcji. Dwa przeciwległe fronty. Tak, jakby nie było nic pomiędzy.

I zapominamy w tym wszystkim, że seksualność to zdecydowanie więcej niż światopogląd - to jest nierozerwalna część ludzkiego życia. Seksualność dotyka wszystkich sfer naszego życia - biologicznej, psychicznej, duchowej, społecznej, emocjonalnej. Nie można udawać, że jej nie ma

- przypomina ekspertka.

O mitach na temat edukacji seksualnej w szkołach czytaj również na stronie Rzecznika Praw Obywatelskich

Więcej o:
Copyright © Agora SA