Jestem mamą pierwszoklasisty. Dzisiejsze święto rodziny w podstawówce syna wprawiło mnie i męża w osłupienie. Nic tego nie zapowiadało, gdy wczoraj szykowałam dziecku strój bociana. Ot, niewinne przedstawienie o żabkach, biedronkach i bocianach właśnie. Ale okazało się, że tylko jedna klasa, dzięki rozsądkowi i odwadze pani wychowawczyni, dała występ taki, jaki powinny dać ośmioletnie dzieci.
Trzy pozostałe klasy pierwsze przedstawiły montaż poetycki, który chyba idealnie wpisuje się w kanon najlepszej zmiany. Dziewczynki wcielają się w rolę sąsiadek:
- Goździkowa! Tak mnie strasznie boli głowa! Może mnie pani Etopiryną poratuje, bo chyba z bólu zwariuję!
- Ależ pani Nowakowa! Ciągle panią boli głowa! Nie ma dla pani lekarstwa lepszego, jak znaleźć sobie męża dobrego i założyć wreszcie rodzinę - a nie łykać wciąż Etopirynę!
No i oczywiście mama, która ciągle pierze, gotuje, sprząta pokoiki dzieci, jeśli akurat nie wydaje "kasy na kosmetyki, nowe fryzury i kolczyki". I tata, który, od mamy oczekuje głównie obiadu, a gdy ta się krząta w domu, on ogląda mecz i przegląda gazety...
W szkolnym przedstawieniu mama jest jak Kopciuszek. Dzieci wołają: Mamo! Daj nam mleczka! Mamo! Pościel łóżeczka! A narrator dopowiada: I tak do wieczora samego Nie ma mama odpoczynku żadnego!
W końcu pewnego dnia domownicy wracają, a mamy nie ma (nie ma też obiadu). W swojej naiwności, wierząc, że szkoła powinna edukować i jednak propagować pewne wartości (równouprawnienie?) pomyślałam, że ta mama od kotletów wróci i oświadczy "Kochani, znalazłam pracę! Od dziś będziemy dzielić się obowiązkami". Ale gdzie tam. Mama wraca i mówi: Przepraszam, że się spóźniłam, ale w wielu miejscach byłam i zwyczajnie nie zdążyłam! Fryzjer, solarium, zakupy w salonie mody, a potem poszłam z koleżanką na lody!
No ale w końcu "każdej mamie oprócz brudnych talerzy, coś się od życia należy!" Na koniec jeszcze tata oświadczy, że da mamie kwiaty i zabierze na spacer. A dzieci będą pomagać. I już będzie inaczej. Z pewnością wszyscy w to uwierzyli.
Podczas występu nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Patrzyliśmy z mężem po sobie i cieszyliśmy się, że to nie klasa naszego syna, bo mogliśmy nie klaskać. Nie klaskała jedna trzecia widowni. Ale część miała ubaw. Przecież to takie dowcipne z tą Etopiryną.
Ja jednak cały czas myślałam, jaki ma to wpływ na mojego ośmioletniego syna. I w jakim stopniu rodzina, w której tata robi pranie i często gotuje, a mama więcej wydaje na książki niż na kosmetyki, jest go w stanie uchronić przed indoktrynacją (bądź po prostu zwykłą ludzką głupotą, podsuwającą nauczycielom takie scenariusze imprez). Czy to, że oboje rodzice ciężko pracują zawodowo, wystarczy, by dziecko rozumiało, że w domu obowiązkami trzeba dzielić się po równo? Poczułam się bezradna, przytłoczona ciężarem instytucji, do której codziennie posyłam moje dziecko, i na którą płacę podatki.
Dla wytrwałych scenariusz dostępny tutaj: …, choć akurat rzecz się działa w innej szkole.
Katarzyna Opoczka
Zobacz także: Nauczycielu, czasy kija i marchewki przeminęły wraz z socjalizmem [LIST]
Macie podobne doświadczenia? Jesteśmy ciekawi waszych opinii - piszcie do nas na adres: edziecko@agora.pl