Chłopcy krzyczeli do niej "ściągara", ale jej lemoniada i tak sprzedawała się lepiej [SCENKI LOKALNE]

Dziewczyna siadła przed sklepem, zmieszała wodę z cytryną, na kartonie napisała "LEMONIADA, 50 groszy za kubek". Ustawiła się kolejka, po kilku minutach sprzedała cały przyrządzony przez siebie napój. Chłopcy z zazdrością patrzyli i krzyczeli: "ściągara". Na warszawskim Wilanowie taka scena pewnie by się nie zdarzyła.
Zobacz wideo

Siadłam z dziećmi na murku pod Społem na kieleckim osiedlu Barwinek. Jedliśmy lody, odpoczywaliśmy od upału. Naprzeciwko sklepu dwa stragany z warzywami, budka z lodami, wygodny podjazd do sklepu dla osób poruszających się na wózkach. Ludzie, jak to w upał, poruszali się ospale. W pewnym momencie nadbiega dziewczyna z kartonem. Do leniwej osiedlowej scenerii wkracza akcja.

Na oko ma 12 lat, jest rezolutna, gadatliwa, widać, że działa według planu. Siada niedaleko nas i rozkłada swój kram. Wyciąga z pudła butelkę, kubeczki. Pyta nas, czy popilnujemy jej pudełka, bo musi biec do papiernika pożyczyć flamaster. Po chwili wraca i na kartonie pisze: "LEMONIADA, 50 gr za kubek". Stanowisko gotowe.

Dwa nielegalne kramy z lemoniadą

Nadbiega banda chłopaków. Najmłodszy nie mógł mieć więcej niż sześć lat. Wpadli do spożywczaka, po kilku minutach wychodzą z butelką słodkiego napoju i kubeczkami, robią dziewczynie konkurencję. W ten sposób tuż obok nas wyrastają dwa nielegalne kramy z lemoniadą.

Dziewczyna, na widok konkurencji, oznajmia ludziom wokoło pewnym głosem, że chłopcy oszukują, bo ich lemoniada to zwykły słodki napój ze sklepu, a jej jest ręcznie robiona i na dodatek bez cukru. Była to prawda. Do tego - jak dodała - jej lemoniada nie jest oszukana, bo wcale nie żałowała cytryny i jak nie wierzymy, to może nam dać spróbować. Za darmo.

Chłopcy - wiadomo w grupie raźniej - chcąc pokonać swoją konkurentkę, zaczęli ją wyzywać.

- Ściągara, ściągara - krzyczą jeden przez drugiego. Ale dziewczyna nic sobie z tego nie robi.

"A wie pani, że ja tej cytryny nie żałuję? Dużo daję"

Podobno dzień wcześniej to oni zainicjowali akcję sprzedaży lemoniady. Ale dziewczyna nie dała za wygraną, wytłumaczyła zgromadzonym, że to ona jest pomysłodawczynią robienia i sprzedawania lemoniady, a idea jest taka, aby był to napój robiony, a nie - jak u chłopców - woda z cukrem kupiona w sklepie i rozlewana do kubków.

Obserwuję scenkę i myślę sobie, że przecież nikt od nich tego nie kupi. Że nie ma szans, aby ktoś skusił się na napój bez atestów, oryginalnych opakowań. Ależ się pomyliłam. Po chwili do dziewczyny ustawiła się kolejka. Tata z dzieckiem, dwie nastolatki, kolejne dwie nastolatki. Kupują i zadowoleni odchodzą od kramu z kubeczkami napoju. Pytam, czy napój dobry. Dwie dziewczyny natychmiast odpowiadają z uśmiechem: Pyszny! Sprzedająca lemoniadę dziewczyna proponuje mi, że jak jestem takim niedowiarkiem, to mi da kubek za darmo. Żebym też mogła sobie spróbować i przekonać się, że rzeczywiście jest bez cukru. Przypomniała jeszcze: A wie pani, że ja tej cytryny nie żałuję? Dużo daję.

Po kilku minutach butelka dziewczyny jest pusta. Musi doprodukować lemoniady. Znowu prosi nas o pilnowanie jej kramu, bo musi iść do sklepu po cytryny i wodę. Zarobione pieniądze wydaje na składniki do produkcji autorskiego napoju. Pilnujemy jej kramu, chłopcy krążą wokół pudełka konkurentki i ciekawsko zaglądają. Mój syn zastawia sobą karton, żeby przypadkiem nie zabrali.

Po znajomości nalewa nam więcej

Dziewczyna wraca, dziękuje za pilnowanie. Za chwilę wyciąga nożyk, kroi nieumytą cytrynę, wrzuca do butelki, miesza energicznie - kolejna porcja napoju na sprzedaż gotowa. I znowu ustawia się kolejka. Tata z synkiem wracają po kolejne porcje. Nie biorą nowych kubków, proszą o "dolewkę" do tych, które już mają, płacą złotówkę. 

W tym czasie moje dzieci już są mocno spragnione, też mają ochotę na lemoniadę. Daję im drobne, idą kupować. Dziewczyna mówi, że po znajomości naleje im więcej. I tak jest. Dzieci odchodzą z pełnymi kubkami lemoniady, aż się wylewa. Mówią, że rewelacja, że bardzo to dobre, że super przepis. Dziewczyna woła jeszcze do mnie, że jak chcę, to mi też naleje. Nie muszę płacić.

Wracamy do domu, żar leje się z nieba, dzieci piją lemoniadę i - jak to dzieci - zadają mnóstwo pytań. "Dlaczego chłopcy wołali do niej ściągara"? "Dlaczego chcieli zabrać jej pudełko z towarem"? "Dlaczego ludzie kupowali u niej, a nie w sklepie"? "Dlaczego prawie nikt nie kupował od chłopaków"?

Szliśmy, rozmawialiśmy, a ja miałam nieodparte wrażenie, że właśnie mamy za sobą świetną lekcję przedsiębiorczości, zaradności i tego, jak radzić sobie z konkurencją. Ale nie tylko. Nie opuszczało mnie poczucie, że fajne są takie lokalne społeczności, w których po wodę wymieszaną z cytryną przez rezolutną 12-latkę ustawia się taka kolejka. 

I myślę sobie, że obrazek spod kieleckiego Społem pewnie nie zdarzyłby się w warszawskim Wilanowie. Tam taka akcja wyglądałaby dziwnie, nie na miejscu. Tam dzieci raczej nie biegają same po osiedlu, nie wpadają chmarą do sklepu. Sześciolatki nie chodzą ze starszymi braćmi, kolegami po dzielnicy i nie patrzą, "co by tu spsocić" czy: "a może by tak robić i sprzedawać lemoniadę". Zrobiło mi się smutno, bo przypomniałam sobie, jak bawią się na zamkniętych placach zabaw bez drzew.

Powinno cię również zainteresować:

***

Chcielibyśmy zaprosić was do podzielenia się z nami waszymi obserwacjami, scenkami z waszych osiedli, wsi, miejscowości. Jak dzisiaj dzieci spędzają lato. Co robią? Skaczą po drzewach, znikają z domu na kilka godzin i wracają dopiero na kolacje, jeżdżą rowerami z grupą rówieśników – czy to już przeszłość? Czy uważacie, że dzisiaj dzieciom brakuje swobody? Że roztoczyliśmy nad nimi ochronny parasol i pozamykaliśmy na strzeżonych osiedlach? A może wcale nie? Wierzymy, że są w Polsce miejsca, w których dzieci czują się wolne. W których jest miejsce dla ich swobodnej zabawy. Opiszcie, co dzieje się latem na waszych osiedlach. Najciekawsze listy opublikujemy i nagrodzimy książką. Piszcie na adres: edziecko@agora.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.