"Mówicie: pasem w tyłek i do szkoły marsz. Niestety, w ten sposób nikogo nie wyleczymy z depresji" [LIST]

"Depresja wcale nie jest wynikiem lenistwa czy rozpieszczenia. I nie da się jej wyleczyć "domowym sposobami". Wiem o tym, bo sama próbowałam" - pisze nasza czytelniczka.

Z zainteresowaniem przeczytałam artykuł na temat depresji nastolatków. Temat jest mi bliski, gdyż przez kilka lat zmagałam się z tym problemem. Cieszy mnie fakt, że coraz więcej się o tym mówi. Jednak komentarze, które pojawiły się pod artykułem na fanpage'u Gazeta.pl, pokazują, że wiele osób nadal nie ma pojęcia, czym jest depresja.

Wybrałam nawet kilka "porad" czytelników dla rodziców chorych dzieci: 

Zabrać telefon i odciąć od konsoli i kompa. A potem wysłać na wolontariat do hospicjum. Od razu im fochy przejdą.
Pasem w tyłek i do szkoły marsz. Pozabierać te ogłupiające telefony i polikwidować wsie używki i będzie spokój.

Po latach, gdy już jestem zdrowa, umiem odróżnić chandrę czy zwykłe lenistwo od depresji. W tych pierwszych przypadkach rzeczywiście potrzebna jest nasza motywacja i działanie. Niestety, gdy chorujemy, nie jest to już takie łatwe. Wówczas nawet najłatwiejsze życiowe czynności mogą być dla nas ogromnym wyzwaniem.

Na depresję zachorowałam w wieku piętnastu lat po pewnym bardzo stresującym wydarzeniu. Mimo że pozornie się pozbierałam, wewnętrznie przeżywałam traumę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mój stale obniżony nastrój nie jest niczym normalnym. Myślałam, że tak po prostu wygląda życie.

Moi rodzice mówili w tym czasie podobne rzeczy, co osoby komentujące wspomniany artykuł. Zarzucali mi, że jestem rozpieszczona i nie umiem docenić tego, co mam. Ich zdaniem powinnam w końcu wziąć się w garść, bo przecież inni mają gorzej. Przez te pretensje starałam się nie narzekać i ze smutkiem walczyłam "domowymi sposobami".

Uprawiałam różne sporty, chodziłam na spacery, starałam się przestawić na pozytywne myślenie. To dawało chwilową ulgę, ale potem zły nastrój wracał. Niestety, po jakimś czasie mój stan bardzo się pogorszył. Nocą nie mogłam spać, a najprostsze czynności życiowe stały się arcytrudne. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Było coraz gorzej. Pewnego dnia na widok pędzącego samochodu chciałam się pod niego rzucić. Powstrzymała mnie jedynie myśl o najbliższych. Po tym incydencie zgłosiłam się w końcu do lekarza.

Nie chcę, by zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale gdy zaczęłam brać leki, moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wrócił dobry nastrój, odeszły myśli samobójcze. Okazało się, że życie bez wiecznego doła jest możliwe. 

Depresja wcale nie jest wynikiem lenistwa czy rozpieszczenia. I nie da się jej wyleczyć "domowymi sposobami". Wiem o tym, bo sama próbowałam. I straciłam na to sporo czasu.

Macie za sobą podobne doświadczenia? Chcecie się nimi podzielić? Czekamy na wasze listy. Wysyłajcie je na adres edziecko@agora.pl. Najciekawsze opublikujemy i nagrodzimy książkami.

Zobacz także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.