Szkoły podstawowe - do niedawna lokalowo dostosowane dla sześciu roczników klas - w tym roku szkolnym muszą pomieścić, po likwidacji gimnazjów, osiem roczników. Te, które przeniosły VII i VIII klasy do budynków wygasających gimnazjów pracują normalnie, ale budynki szkolne, które przygarnęły VII i VIII-klasistów mają mniej komfortowe warunki - zrobiło się bardzo ciasno.
Problem przepełnionych i ciasnych podstawówek dotyczy najczęściej dużych miast, bo to w nich rodzi się i mieszka najwięcej dzieci. Dyrektorzy wielkomiejskich podstawówek musieli wprowadzić zmianowy system nauki, a szkoły zaadoptowały na klasy każdą przestrzeń. Lekcje odbywają się w pokoju nauczycielskim, w bibliotece, na świetlicy, a nawet w sąsiadujących ze szkołą budynkach - jak dzieje się np. w Warszawie w Miasteczku Wilanów.
Wilanów to duża warszawska dzielnica zamieszkiwana przede wszystkim przez rodziny z małymi dziećmi. Do dyspozycji mieszkańców części dzielnicy, słynnego już Miasteczka Wilanów, jest tylko jedna publiczna szkoła podstawowa. Nie licząc szkół prywatnych, które na Wilanowie powstają jak grzyby po deszczu. W planach jest rozbudowa publicznej podstawówki, ale do tego czasu uczniowie muszą się pomieścić w jednym budynku, który - choć nowoczesny, przestronny, piękny jak z amerykańskich filmów - nie jest w stanie zmieścić wszystkich uczniów.
- Złożyłam podanie córki o przyjęcie do pierwszej klasy szkoły przy Ledóchowskiej, ale sąsiedzi mówili, że jest ponad 500 podań, a miejsc w szkole 300. Finalnie zdecydowaliśmy się na bardziej kameralną szkołę dla córki, ale już prywatną. Za wygodę płacimy ponad 2 tys. miesięcznie - opowiada mama pierwszoklasistki z miasteczka Wilanów.
Rodzice z Wilanowa często i chętnie udzielają się w sieci. Stworzyli profil na Facebooku Stowarzyszenie Mieszkańców Miasteczka Wilanów. Napisali tam, że ponieważ nie udało się zdążyć na 1 września z nowym budynkiem szkoły przy Ledóchowskiej, klasy I-III będą wychodzić na lekcje do pobliskiego hotelu, szkoły niemieckiej oraz prywatnego liceum Akademeia.
- Będą miały z pewnością co opowiadać kolegom z podwórka. Dzieci każdego dnia będą kilka razy podróżować pomiędzy szkołą a tymi placówkami, bo przyjście i wyjście ze szkoły, zabawa na świeżym powietrzu oraz posiłki będą się odbywać na terenie macierzystej placówki. Nie wiemy jak z realizacją programu, ale wiązanie butów dzieci z pewnością opanują śpiewająco - czytamy w poście na profilu Stowarzyszenia.
Mama drugoklasisty uczącego się w wilanowskiej podstawówce ma nadzieję, że w październiku dzieci wrócą uczyć się do budynku swojej szkoły: - To prawda. Są klasy, które uczą się w salach hotelu i w klasach wynajętych od niemieckiej szkoły. To z powodu nie oddania dodatkowego skrzydła w terminie. Podobno od października ma być lepiej, ale zmianowość zostanie.
Agnieszka jest mamą czwartoklasistki, mieszkają na warszawskim Bemowie. Jej 10-letnia córka w tym roku uczy się w systemie zmianowym: - Córka rozpoczęła naukę w czwartej klasie. I już wiem, że łatwo nie będzie - lekcje ma na drugą zmianę. Jednego dnia zaczyna przed 14, kończy po 17 - nie wiem, jak to się ma do założeń MEN-u, aby przedmioty wymagające myślenia były rano. Za sobą mamy dopiero trzy dni nauki, a widzę jak bardzo męczy ją taki plan. Wstać musi rano, o 6.30, bo my wychodzimy do pracy i po 7 godzinach na świetlicy dopiero rozpoczyna zajęcia.
Agnieszka dodaje: - Cóż z tego, że to szkoła, do której jeszcze ja chodziłam, a więc tworzona w czasach ośmioklasowych podstawówek, skoro klas jednego rocznika jest po osiem, a nawet dziesięć? Kiedy moja córka rozpoczynała edukację, klas pierwszych było jedenaście. W tym roku szkoła zmuszona była poprzenosić niektóre gabinety. Wiem, że gdzieś zniknął gabinet logopedy i przeniesiony pokój nauczycielski - w jego miejsce stworzona została pracownia językowa. W piwnicy utworzono dodatkowe pomieszczenia, gdzie również mają odbywać się zajęcia - opowiada mieszkanka warszawskiego Bemowa.
Kiedy na naszym facebookowym profilu zapytaliśmy rodziców o tegoroczny plany zajęć ich dzieci, pojawiły się różne komentarze. Wielu z rodziców ubolewa nad tym, że dzieci nie zaczynają zajęć codziennie rano, tylko różnie: raz idą na rano, a raz zaczynają nawet o 14. Cytujemy wybrane komentarze rodziców uczniów podstawówek:
Mama z Ostrowa Wielkopolskiego: - W tym roku starsza córka zaczęła IV klasę, jednego dnia lekcje ma od 11.40 do 17.05, na drugi dzień na 8 rano. Młodsza jest w I klasie, ma lepszy plan lekcji, cały tydzień chodzi na 8 rano.
Czytelniczka z Bytomia: - Moja siostra uczęszcza do VII klasy, która z braku miejsc w budynku podstawówki, chodzi do budynku gimnazjum. Podstawówka siostry była niedawno remontowana, ale mają zamiar ją zamknąć i przenieść właśnie do tego budynku gimnazjum. Nadal nie wiadomo co z filią przedszkola, które jak na razie znajduje się w szkole przeznaczonej do zamknięcia. Siostra ma po 7-8 lekcji na dzień. Moja córka uczy się w innej szkole (znajdującej się w innej dzielnicy). Szkoła córki to akurat przestronny budynek, brak problemu z salami, mimo że u córki w roczniku jest 5 klas pierwszych, klas czwartych jest 6.
Mama z Rzeszowa: - Mam dwoje dzieci. Pierwsza klasa: poniedziałek, wtorek zajęcia od 12.45 do 16.10, środa - piątek od 8 do 12.30. Drugie dziecko jest w trzeciej klasie, również uczy się w systemie zmianowym. Poniedziałek, wtorek od 8.00 do 12.45, środa od 12.45 do 16.10, czwartek i piątek od 10.30 do 15.20. W szkole dzieci świetlica w tym roku została zaadaptowana na salę lekcyjną. W szkole 500 dusz. Z 8-klasowej szkoły zrobili szkołę 6-klasową + przedszkole. Teraz przedszkole zostało, a trzeba upchnąć na powrót VII i VIII klasę. Jest taki Meksyk, że głowa mała. Nie ma gdzie zaparkować przed szkołą, nie ma jak odprowadzić pierwszaka na świetlicę. Tłok o każdej porze dnia.
Konrad Kołodziejski, redaktor i publicysta w tygodniku "W Sieci" i na portalu "WPolityce.pl" po rozpoczęciu roku szkolnego na swoim profilu na Twitterze poinformował, że jego dziecko ma jednego dnia aż dziesięć godzin lekcyjnych. Oburzony dziennikarz napisał:
- Moje dziecko (VI klasa) dostało plan lekcji. W poniedziałek ma 10 (słownie: dziesięć) lekcji. Za moich czasów maksimum to było siedem lekcji. Ustawowy czas pracy wynosi osiem godzin. Od dzieci wymaga się jednak więcej. Ktoś chyba oszalał
Moje dziecko (VI klasa) dostało plan lekcji. W poniedziałek ma 10 (słownie: dziesięć) lekcji.
- Konrad Kołodziejski (@Kolodziejski_) 2 września 2018
Za moich czasów maksimum to było siedem lekcji. Ustawowy czas pracy wynosi osiem godzin. Od dzieci wymaga się jednak więcej.
Ktoś chyba oszalał.
W roku szkolnym 2018/2019 miało nadejść wiele zmian. Jeszcze pod koniec wakacji ministerstwo edukacji proponowało, aby wszystkie przerwy trwały minimum 10 minut, a obiadowa nawet 40 minut. Pomysł ten został skrytykowany przez dyrektorów szkół, a także przez rodziców.
- Widać, że te przepisy powstały w zaciszu urzędniczych murów. Są zupełnie oderwane od realiów polskich szkół - mówiła w rozmowie z oko.press Dorota Łoboda z ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji.
Pomysły Ministerstwa Edukacji Narodowej zostały więc zmodyfikowane po konsultacjach z samorządowcami. Zniesiono obowiązek, by każda przerwa między lekcjami trwała minimum 10 minut. Uznano że to tylko pogłębi zmianowość. Zrezygnowano także z planu, by o długości przerw decydowali uczniowie i rada rodziców.
Kolejnym niewykonalnym planem okazał się pomysł, aby zajęcia wymagające intensywnego wysiłku umysłowego umieszczano w planie zajęć nie później niż w szóstej godzinie zajęć danego dnia. W praktyce, przy układaniu planów lekcji dla szkół podstawowych na rok szkolny 2018/2019 okazało się to niemożliwe.
Czytaj więcej w tekście: Zmiany w polskiej szkole - z wielu planów MEN musiał zrezygnować. W życie wchodzi m.in. rejestr wyjść uczniów i monitoring szkół
Chcesz wziąć udział w dyskusji? Podzielić się z nami swoją opinią lub historią? Napisz do nas: edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy publikujemy w serwisie, a ich autorów nagradzamy książkami.
Powinno cię również zainteresować: