-
-
Może nareszcie sprawa trafi do móżdżków zwolenników prac domowych. Dziecko ma odrabiać prace w szkole i mieć w niej czas na naukę - choćby musiało tam sepędzić dodatkową godzinę -dwie. Natomiadt w domu - czytanie lektur (które rzadko trzeba nosić), sporadyczna nauka z przyniesionego podręcznika/zeszytu (przed np. Większym sprawdzianem) i przede wszystkim - nauka życia - pomoc w domu, hobby, nauka zagadnień poza szkolnych (np. Co to jest przrstrzeganie prawa i konstytucji), sport.
-
Byłyby podwójne zestawy podręczników, czyli każde dziecko mogłoby mieć książki zarówno w domu, jak i w szkole, gdyby nie likwidacja gimnazjów. Właśnie 3 rocznik z darmowymi podręcznikami odchodzi w 2019 z gimnazjów pozostawiając cały komplet. Te książki można by tak właśnie wykorzystać.
Jednak w zwiazku z "reformą" wszystkie te podręczniki trafią na makulaturę - stać nas. -
A może ta wyszczerzona Zalewska wprowadziłaby digitalizację "centralnych" podręczników i ćwiczeń?
Papierowe wtedy w szkole, a w razie potrzeby (nieobecność, zaległości, powtórki) można zajrzeć, pobrać, wydrukować?
Moje dzieciaki (syn 3., córka 4. klasa) targały po 6-7 kg czasem. To grubo ponad 200% zalecanej wagi. -
Szafka niczego nie załatwia, bo od czwartej klasy dziecko ma być przygotowane do każdych zajęć - z książki w domu. Rozwiązań jest kilka:
- dodatkowe podręczniki w szkole, choćby po jednym na ławkę
- podręczniki w szkole, wersja elektroniczna w domu
- podręczniki rozbite na kilka cienkich albo skoroszyty/okładki do wpinania kolejnego rozdziału
Trzeba myśleć w kategoriach innych niż "niedasię". Moje wysportowane dziecko od połowy czwartej klasy ma skrzywienie kręgosłupa - plecak ok 6-7 kg, nie nosi nic niepotrzebnego. Ale do samego polskiego: dwie książki, ćwiczenia, zeszyt. I tu dochodzimy do sedna. Ćwiczenia. Ktoś je produkuje, szkoła kupuje i ktoś je musi
wypełniać. My mieliśmy jedną książkę do przedmiotu i własny zeszyt. Do domu zadne sensowne 2-3 zadania, a nie całe strony ćwiczeń. Nie wiem, ilu nauczycieli opiera się pokusie zadania wypełnienia wszystkich ćwiczeń. Lekcja historii trwa 45 minut. Wypełnienie w domu ćwiczeń z omawianego jednego tematu około godziny. Czy naprawdę dziecko musi dublować czas pracy w szkole jeszcze w domu? Czy którykolwiek dorosły dałby się tak wyzyskiwać? Ale dzieci jak ryby głosu nie mają, znają swoje miejsce i muszą znosić to, co im dorośli zgotują. Dzień ucznia to dźwiganie na zmianę z siedzeniem przez niemal cały dzień. 7 kg plecaka dla dziecka o wadze 40 kg to ponax 17 procent jego masy. Proponuję, żeby ważąca 60 kg pani dyrektor zaczęła nosić każdego dnia do pracy 20 minut na piechotę torebkę o wadze 10 kg. -
-
-
Sprawdzanie prac domowych zajmuje 15 minut lekcji. Brakuje czasu na zrobienie tematu, więc trzeba go zadać do domu - niech rodzice po pracy sterczą nad biurkiem albo biurkami nie kontaktujących ze zmęczenia dzieci. A w weekendy prace plastyczne, flety i wszystko, czego się nie zrobiło w tygodniu. Przestaliśmy planować wyjazdy i w ogóle wspólny czas z dzieckiem, przez 10 m-cy w roku żyjemy w chorej rzeczywistości polskiej szkoły. Rodzice jak świat światem boją się reagować ze strachu przed zemstą nauczyciela na dziecku. Wszyscy rozkładają ręce, bo tak już jest, my też tak mieliśmy i wyszliśmy na ludzi zamiast cały system zakwestionować od podstaw i zaprzęc ludzi myślących i nieobojętnych oraz speców od planowania do roboty.
Aby ocenić zaloguj się lub zarejestrujX
anty_jar
Oceniono 18 razy 18
Rozwiązanie jest bardzo proste. Książka / podręcznik leży w domu i nikt go nie nosi do szkoły.
ALE.
- Nauczyciel musiał by być przygotowany do lekcji. Jak jest, to podręcznik nie jest mu do niczego potrzebny.
- Program musiał by być tak skonstruowany, aby podręczniki służyły do pogłębiania wiedzy i wsparcia przy ewentualnych pracach domowych.
Lekcja w stylu "Otwórzcie książki na stronie ... i przeczytajcie ..." - to nie jest lekcja, tyle to można bez chodzenia do szkoły.